niedziela, 29 stycznia 2012

GRA: "F.E.A.R. 2 - Project Origin" (PS3, 2009)

© Monolith Productions / WB Games 2009
Pierwszego FEARa przeszedłem 3 lata temu, początkiem 2009 roku. Uwielbiam tę grę, połączenie genialnego shootera, horroru w stylu japońskim (małe, demoniczne dziewczynki z czarnymi włosami siejące grozę) i efektu bullet-time dało efekt kopiący po dupie. Niezmiernie miło wspominam wrażania z rozgrywki. Ostrzyłem sobie ząbki na kontynuację i właśnie wczoraj ograłem ten tytuł. Jak było? Czytajta.

Szczelanie zwykłe...
Project Origin zaczyna się jakieś pół godziny przed finałem pierwszego FEARa, czyli tuż przed wielką eksplozją w dzielnicy Auburn (miasto Fairport). Mały oddział Delta Force ma za zadanie przejąć Genevieve Aristide, szychę z Armachamu, czyli korporacji najbardziej mieszającej w FEARach. (pani A. Występowała w jedynce, ale tylko jako głos). My wcielamy się w członka tego oddziału, Michaela Becketa. Gostek, mimo że nie jest spokrewniony z Almą, ma pewien potencjał telepatyczny... Zresztą reszta jego ekipy również. Nie chcę zdradzać szczegółów fabuły, ale okazuje się szybko, że Alma żyje (to wiemy już z finału FEARa), Armacham po eksplozji w Auburn chce szybko zatrzeć ślady, a nasz oddziałek trafia w sam środek gówna i wszyscy mają co do niego jakieś plany. Szczególnie wobec naszego bohatera, którym intensywnie zaczyna się interesować sama lejdi Alma...

Well, gra jako całość jest... okropnie podobna do FEARa 1. Tzn. taki sam feeling, taki sam gameplay, taki sam schemat rozgrywki – czyli na przemian mamy strzelanie się z Replicami/chłopcami Armachamu, walkę z rozmaitymi zjawami i mutantami, oraz zeschizowane wizje, zsyłane nam przez Almę. Do tego oczywiście spowolnianie czasu, w końcu to też trademark serii. Po prostu identyko, więc jeśli graliście w jedyneczkę, to poczujecie się jak u siebie. Ktoś mógłby tu wytknąć Monolithowi, że się powtarza, że idzie po najmniejszej linii oporu i nie dodaje żadnej innowacyjności. Może to i prawda, ale mnie ten schemat tak pasował w FEARze, że i w dwójce łykam go bez popity. Jeśli coś działa, to po co to naprawiać, jak mawiają bracia Amerykanie.

Szczelanie z kokpitu mecha...
Różnice jednak są, ale subtelne. Raz, że Monolith bardzo urozmaicił tym razem lokacje. Jedynka była krytykowana za to, że łazimy wciąż przez biura, magazyny itp. Mnie to nie przeszkadzało, ale Project Origin daje nam już okazję połazić prócz tego po szkole podstawowej, ulicach rozpieprzonego Auburn, metrze, podziemnych instalacjach Armachamu, laboratoriach... Jest dość różnorodnie. Druga sprawa, to elementy horroru w tej części – nadal jest ich sporo, ale mam wrażenie, że jest mniej samej Almy. Dużo się o niej mówi, ale nie ukazuje się ona Becketowi tak często, jak Point Manowi z FEARa 1. Pewnie dlatego, że ten pierwszy nie jest z czarnowłosą diablicą związany tak blisko, jak ten drugi. Przynajmniej z początku :) A propos jeszcze tej ślicznej pani, to w dwójeczce pojawia się ona głównie w wersji dorosłej, małej dziewczynki już prawie nie widzimy. Trzecia sprawa to – tak mi się wydaje – nieco bardziej urozmaicona paleta kolorów, niż w części poprzedniej.

Natomiast to, co było dobre, pozostało dobre. Czyli prawie wszystko. Strzela się nadal wspaniale, guny dają radę i cieszą, zwłaszcza w bullet-time. AI przeciwników wciąż na wysokim poziomie, potrafią zaleźć za skórę, kombinują, no i jak zwykle ciągle ciepią granatami pod nogi gracza. Klimacik jak zawsze mocarny, momentami niezła schiza i krwawe, zakręcone wizje. No i świetna muzyka, dopasowana do wydarzeń – podczas strzelanin pulsująca energią, a gdy gra chce nas wystraszyć lecą jakieś mroczne, ambientowe dźwięki. W ogóle design dźwięku jest pierwsza klasa, co oczywiście jest ważne w horrorze. Ogólnie cud, miód i orzeszki.

...oraz gorący buziak od Almy :*
 Przyczepię się tylko do grafiki w wersji na PS3. Ewidentnie Monolith nie ogarnął architektury konsoli Sony, bo konwersja jest słaba – dużo naprawdę brzydkich, pikselowatych tekstur, niektóre obiekty składają się z zastraszająco małej liczby poligonów... A mimo to klatki momentami lecą na pysk, animacja kapkę rwie. Kicha. Ja wiem, że tak to bywa przy grach multiplatformowych na PS3, czyli że wersje na nią nieraz wyglądają najgorzej, ale tym razem autorzy naprawdę wyjątkowo się nie popisali. Przy czym nie cała grafika ssie, bo są jednak bardzo udane elementy, woda jest śliczna, no i cienie też dają radę. Nierówne toto i tyle.

Czyli zasadniczo gierę polecam, zwłaszcza fonom pierwszego FEARa. Akurat oni mogą marudzić, że to tylko więcej tego samego, co w jedynce, ale to przecież oznacza również świetną grę. Poza tym jak ktoś lubi niesamowite, filmowe strzelaniny w zwolnionym tempie oraz zeschizowane horrory i elementy paranormalne, to też może łykać. Ja, jako fan serii, przygotowywuję się już psychicznie na część trzecią, która na rynku jest od około pół roku, ale na razie jej nie kupiłem. Niestety nie stworzył jej już Monolith, co powoduje pewne obawy... No i z recenzji wynika, że będzie w niej mniej elementów horroru, niż dotąd. Trochę słabo, ale elementy FPS-a są podobno tak dobre, jak zawsze, a w dodatku wraca Point Man i Paxton Fettel... No i ta wspaniała Alma :3

7/10



Screenshoty © Monolith Productions / WB Games 2009

środa, 18 stycznia 2012

Serial TV na podstawie "Metal Hurlant"? [+ update!]

Za Hatak.pl:
Pojawił się pierwszy teaser francuskiej superprodukcji serialowej "Metal Hurlant Chronicles" (Heavy Metal) z pogranicza mrocznego fantasy i science fiction. Teaser prezentuje dwa odcinki z gwiazdami sztuk walki - Scottem Adkinsem, Michaelem Jai Whitem, Mattem Mullinsem i Darrenem Shahlavim.

Za choreografię walk tego odcinka odpowiada Larnell Stovall ("Undisputed 3"), jeden z najlepszych na świecie. Wszyscy czterej aktorzy są znani z niesamowitych umiejętności w sztukach walki. Teaser prezentuje pierwsze dwa odcinki, czyli "Koronę króla" i "Przyrzeczenie Anyi".

W obsadzie serialu są także Rutger Hauer ("Łowca androidów"), który pojawi się w trzecim odcinku, Joe Flanigan ("Gwiezdne wrota: Atlantyda"), który pojawi się w szóstym odcinku oraz James Marsters ("Hawaii 5.0", "Buffy: Postrach wampirów"), który pojawi się w piątym odcinku. Wiemy na pewno, że w jednym z odcinków wystąpi David Belle, twórca parkour, którego znamy z "13 dzielnicy".

Czasopismo "Metal Hurlant" (w USA wydane pt. "Heavy Metal") narodziło się w 1974 roku. Odpowiedzialni za niego byli Jean "Moebius" Giraud i Philippe Druillet. W latach 70. i 80. czasopismo stało się fenomenem pop-kulturowym na całym świecie. Prezentowano w nim przeważnie mroczne, wyszukane historie z pogranicza fantasy i science fiction z domieszką erotyzmu.

Przypomnijmy, że prace nad superprodukcją serialową trwają od początku 2011 roku i zakończą się dopiero w grudniu. Każdy z pół godzinnych segmentów jest kręcony po francusku i po angielsku. Fabularnie będą to adaptacje historii, które były publikowane w czasopiśmie.

Pierwszy sezon złożony z sześciu pół-godzinnych odcinków będzie mieć premierę w kwietniu 2012 roku, a drugi sezon złożony z takiej samej ilości odcinków pojawi się na ekranach w listopadzie 2012 roku.

O ja pierdolę, jaram się. Już nawet nie dlatego, że filmują coś, co ma duchowo nawiązywać do mojego ulubionego magazynu komiksowego na świecie (mówię o amerykańskiej wersji, czyli Heavy Metalu, bo oryginalnego Metal Hurlant w życiu w rękach nie miałem), bo i tak obawiam się, że klimat z kart tego pisma oddać będzie dziś raczej trudno. Jaram się przede wszystkim dlatego, że wzięli do tego projektu takich masterów od sztuk walki, jak Adkins, Jai White i Mullins (Shlalaviego nie kojarzę). I choreografię robił gość od Undisputed 3? Łojezusiemaryjo! Chyba czuję nadchodzący wzwód :3

Ale po kolei. Po trailerze za bardzo nie widać tego klimaciku z komiksów prezentowanych w tym magazynie na przełomie lat 70-tych i 80-tych. To nie będą raczej te przewrotne, pisane z przymrużeniem oka historie, podszyte mocną przemocą i erotyką. Nie czuję tu Corbena, Moebiusa, Druilleta, Cazy, Azpiriego, Segrellesa ani Serpieri. Póki co wygląda to raczej jak wariacja na temat serialowego Spartacusa, którego bardzo lubię, ale to trochę co innego. Jedynie ten robot na końcu budzi we mnie pewne nadzieje, bo zwiastuje jakby miks konwencji, co było częste w papierowym HM. Zobaczymy.

W każdym razie czekam z niecierpliwością, bo chcę zobaczyć, co oni z tego zrobią. No i tych wszystkich aktorów w jednym miejscu! Ha, Adkins znowu razem z Michaelem Jai White (poprzednio w Undisputed 2). Fuck yeah. A gdzieś tam ma się przewinąć nawet sam Rutger Hauer! Jest szansa na coś dobrego, ale i obawa, że spartolą strasznie. Odliczam.



UPDATE:
Shit, baby! Tego jest jednak więcej, na YT całkiem nietrudno na to trafić. I przyznam, że teraz, po zobaczeniu dwóch poniższych teaserów, nabieram prawdziwej nadziei, że to będzie dobre. Bo już widać różnorodność tematyki... Czyli coś jak w animowanym Heavy Metalu. Tym razem same klimaty s-f, oglądajta:



wtorek, 17 stycznia 2012

FILM: "Sherlock Holmes: Gra cieni"

„Sherlock Holmes: Gra cieni” (Sherlock Holmes: A Game of Shadows) (2011)
Reżyseria: Guy Ritchie
Scenariusz: Michele Mulroney, Kieran Mulroney
Obsada: Robert Downey, Jr., Jude Law, Jared Harris, Noomi Rapace, Stephen Fry


© Warner Bros. Entertainment, Inc. 2011
Z pierwszego Holmesa byłem bardzo zadowolony, pierwsza klasa film wyszedł. Poza tym jestem fanem filmów Ritchiego, oraz talentu Downeya Jr. i Lawa, więc wiecie – sequel robiony przez tę samą ekipę musiałem zaliczyć. I znów bardzo mi się podobało, choć film nie uniknął pewnych zgrzytów, zwłaszcza logicznych.

Tym razem nasz ulubiony ekscentryczny detektyw pojedynkuje się na spryt (i nie tylko) ze swoim słynnym arcywrogiem z kart książek Conan Doyle’a, czyli profesorem Moriartym. Moriarty ma diaboliczny plan, którego nie będę tu zdradzał, w każdym razie zaczyna od serii zamachów, bombowych i nie tylko, w całej Europie. Z jego oprychami walczy Holmes (i, wbrew swej woli, Watson, który właśnie się ochajtał i usiłuje wyjechać z żoną na miesiąc miodowy) najpierw w Londynie, a potem we Francji, Niemczech i w końcu w pięknym zamku w górach Szwajcarii. Dodatkowo detektyw musi uporać się ze świadomością, że traci przyjaciela i partnera, bo Watson zamierza po zawarciu małżeństwa całkowicie wycofać się z poszukiwania przygód i pomagania Holmesowi w śledztwach. Jednak wycofanie się nie jest takie proste, bo Moriarty doskonale wie, jak ważną osobą jest dla detektywa Watson, i czyni celem zamachu zarówno doktora, jak i jego świeżo poślubioną żonę...

Film ma w zasadzie wszystkie zalety poprzednika. Bohaterowie budzą sympatię i ciągle się przekomarzają, przygoda prowadzona jest z rozmachem, akcje są widowiskowe, a różnorodność miejscówek też dobrze robi całości. No i oczywiście humor! Dla mnie dodatkowo plusem jest klimacik epoki wiktoriańskiej, do której mam sporą słabość (steampunk!). Co poza tym? Downey Jr. jak zwykle świetny, Law też, ich interakcje to naprawdę przyjemność przy oglądaniu. Jared Harris jako Moriarty jest naprawdę niczego sobie, udanie łączy manierę człowieka światowego i swego rodzaju celebryty z byciem wrednym i wyrachowanym czarnym charakterem. Jego rozmowy i gierki z Holmesem też są całkiem, całkiem. Dodatkowo Noomi Rapace jako Cyganka -  jest ok, ale nie powiem, żeby specjalnie błyszczała. Wisienką na torcie jest Stephen Fry (yay, Czarna Żmija!), który gra brata Sherlocka, czyli Mycrofta Holmesa. Gość jest momentami rozbrajający.

Podoba mi się paleta kolorów i dbałość o detale w scenografii, kostiumach i rekwizytach. Podobają mi się sceny akcji, bo są różnorodne i pomysłowe, nie nużą. Podoba mi się, że kiedy Holmes przed walką wizualizuje sobie w głowie jej przebieg i ustala taktykę, to za każdym razem efekt jest inny – raz mu się udaje, tak jak chciał, a kiedy indziej... niezupełnie :) No i fajne jest to, że gadżety używane w drugiej połowie filmu nie biorą się z powietrza, tylko wszystkie pojawiają się wcześniej i mają jakąś introdukcję. Lubię taką konsekwencję.

Co mi się natomiast w Grze cieni nie podoba, to pewne głupotki fabularne i nielogiczności; tu drobne spoilery. Raz, że pociąg, którym w pewnym momencie podróżują bohaterowie, jest postrzelany, pieprznęło w nim kilka ładunków wybuchowych, pourywało wagony, a skład jedzie sobie dalej w najlepsze, obsługa nie reaguje w ogóle. Przejaja. Dwa, że pojawia się tu motyw, w którym Moriarty chce dokonać zamachu na jednego gościa, ale nie chce, by ktokolwiek wiedział, że to będzie zamach na tę właśnie konkretną osobę. Co robi? Czeka, aż ofiara znajdzie się w pomieszczeniu, gdzie ludzi jest pełno, i wysadza owo pomieszczenie. No i ok, ale po cholerę tuż przed wybuchem dodatkowo jego snajper strzela przez okno do wzmiankowanego celu? Co, boją się, że eksplozja nie wystarczy? Głupie to. Poza tym muszę przyznać, że dialogi, o ile w większości dobre, to momentami są chyba ponad potrzebę zakręcone i można się pogubić lub znużyć ich kwiecistością. Zdarza się to głównie w pierwszej połowie filmu, mam tu zwłaszcza na myśli scenę pierwszego spotkania z Mycroftem Holmesem. No i jeszcze jeden drobiazg – pewne egzemplarze broni palnej nie powinny w ogóle istnieć w 1891 roku, a w filmie są (Mauser C96, karabin maszynowy Maxima). No i zastanawiam się, co w wielkiej niemieckiej fabryce broni, produkującej same zdobycze najnowszej techniki wojennej, robi karabin Gatlinga rodem z Dzikiego Zachodu? :) Jasne, one były jeszcze wtedy w użyciu, ale żeby w Niemczech? Ot, ciekawostka.

Ogólnie mimo wspomnianych minusów jest to cholernie fajne kino, mniej więcej na poziomie pierwszej części. Fani tamtego filmu raczej się nie zawiodą. Polecam im to w ciemno, a cała reszta, jeśli tylko lubi przygodę, tajemnicę i klimaty retro, też powinna być zadowolona. No i jeśli łyka „dałnidżuniorowską” wersję Holmesa, oczywiście :)

8/10



Zdjęcia © Warner Bros. Entertainment, Inc. 2011

czwartek, 12 stycznia 2012

Filmy oczekiwane w roku 2012

Rok 2012 zapowiada się wspaniale pod względem premier kinowych i w ogóle filmowych. Zupełnie jakby wszyscy rzeczywiście spodziewali się, że to będzie ostatni rok przed końcem świata :D Lista jest naprawdę mocna, a pewnie jeszcze w ciągu kolejnych miesięcy znacznie się rozszerzy, ale update'ów nie będę robił już w tym wpisie - jak mnie coś nowego podjara, to po prostu wrzucę trailer na bieżąco.

Na początek idą tzw. pewniaki, czyli tytuły, które na 100% chcę zaliczyć w tym roku, i to w kinie. No chyba, że któryś dystrybutor znienacka da dupy i danego filmu akurat na ekrany nie wprowadzi (co się czasem niestety zdarza).

Sherlock Holmes: Gra cieni



Underworld: Przebudzenie



Hell



John Carter



Ghost Rider: Vengeance



Gniew Tytanów



The Raven



Battleship: Bitwa o Ziemię



MS one: Maximum Security



Avengers



Dark Shadows

No Trailer

Safe



Faceci w czerni 3



Królewna Śnieżka i Łowca



Jack the Giant Killer



Amazing Spider-Man



Prometeusz



Mroczny Rycerz powstaje



G.I.Joe: Retaliation



Niezniszczalni 2



Abraham Lincoln: Łowca wampirów

No Trailer

Pamięć absolutna

No Trailer

Resident Evil: Retribution

No Trailer

Dredd

No Trailer

007 Skyfall

No Trailer

Gravity

No Trailer

Hobbit – Niezwykła podróż



Django Unchained

No Trailer

Najważniejsze z powyższych tytułów to dla mnie Avengers, Prometeusz, Mroczny Rycerz powstaje, Niezniszczalni 2, Hobbit oraz Django Unchained. Ale reszta też jest wykurwista.

A teraz lista pozostałych pozycji - są to filmy, które też zdecydowanie mnie interesują, ale nie jest pewne, czy zobaczę je w 2012. W zależności od potrzeb/humoru mogę wybrać się na nie do kina, lub zobaczyć potem na małym ekranie. Część z nich zresztą to tytuły, których u nas w ogóle w kinach nie będzie. W każdym razie również wyglądają dość obiecująco. Trailery (jeśli są) tym razem bezpośrednio pod tytułami, klikajcie sobie :) Oczywiście wszystko może się pozmieniać, i mogę nie pójść do kina na któryś film z pierwszej listy (choć to niby pewniaki), a podjarać się bardziej czymś z drugiej...

Act of Valor
Czas wojny
Najczarniejsza godzina
Musimy porozmawiać o Kevinie
Safe-House
Mroczne widmo (no, wiecie...)
Ścigana
Flowers of War
The Divide
Iron Sky
Perfect Sense
Kobieta w czerni
Demony
Igrzyska śmierci
[REC]³ Génesis
Kula w łeb
Bait 3D
Tajemnica Westerplatte
Atlas chmur
Merida Waleczna
47 Roninów
Frankenweenie
Tom Yun Goong 2 (The Protector 2)
Koriolan
Seeking Justice
Looper

No i tyle. Sporo tego. Ciekawe, ile tak naprawdę z tego wszystkiego uda mi się obejrzeć... A także ile z tych premier przesunie się na rok 2013. O ile on, oczywiście, nastąpi :D

środa, 11 stycznia 2012

Zabójcze chiptunes i rocznica C64

Właśnie trafiłem na info, że Commodore 64, ten cudowny staroć, obchodził niedawno 30-lecie swego istnienia. Z tej to okazji kilku zapaleńców stworzyło na tę maszynkę nową grę! Pełnoprawną, grywalną pozycję, tyle że nie na kasecie magnetofonowej (czyli standard z tego kompa), tylko na osobnym, nowym kartridżu. Jest to 8-bitowy remake Canabalta, takiej gierki indie, w której się po prostu zasuwa do przodu i unika przeszkód. Konwersja rewelacyjna, całkiem to ładne. Kartridż można kupić w limitowanej edycji.

Ale mi tu chodzi o muzykę. Muza z oryginału (sama w sobie niesamowita) została przerobiona na 8-bitową chiptune. Efekt miażdży, każdy fan muzyki z retro maszynek do grania (C64, Atarynki, NES) będzie miał kisiel w majtach. Ja uwielbiam dobre chiptunes, więc się zachwycam. Power straszliwy.



No i wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, drogie c64! :)

PS. Aha, popatrzcie na nazwisko kodera, który stworzył tę konwersję. Paul Koller. No nie mam pytań, okazuje się, że mam więcej niż jedno wcielenie :) I to drugie też lubi gry i klimaty retro :D

czwartek, 5 stycznia 2012

Małe, niewinne syrenki

No i są obiecane wcześniej syreny. Wyszły jako tako, acz w niektórych miejscach nie chciało mi się już dokładnie wypełniać czernią, więc rysunek może wyglądać na nie całkiem dokończony. Ewentualne reklamacje proszę składać w komentarzach, zostaną przyjęte, rozpatrzone i olane :D


niedziela, 1 stycznia 2012

Moje kinowe podsumowanie 2011

W minionym roku byłem w kinie osiemnaście razy. Nieźle, zwykle wypada mi tak koło szesnastu... W każdym razie jestem raczej zadowolony, filmy były niezłe, rozczarowań niewiele. Oczywiście musicie wziąć pod uwagę, że mam bardzo pojemny gust i łatwiej mnie zadowolić, niż przeciętnego internetowego narzekacza i "krytyka".

Stwierdzam natomiast, że mocno brakowało w mijającym roku pozycji naprawdę urywających dupę. Dominowała dobra rzemieślnicza robota, ale szoków i zaskoczeń specjalnie nie było. Ale nic to, nie ma co marudzić. Anyway, pod względem wybieranych przeze mnie gatunków było to co zwykle: fantastyka i akcja. To się raczej nie zmieni; dramaty czy głębsze filmy zwykłem oglądać na małym ekranie. No i zaliczyłem sześć ekranizacji komiksów, dla nich był to zdecydowanie dobry rok. (Następny zresztą też będzie).

Strasznie poza tym już mnie wkurwia zjawisko dominacji 3D w kinach. I to 3D zrobionego na siłę, mówię o filmach skonwertowanych tylko do tego formatu, a nie nakręconych w trzech wymiarach. W rezultacie mamy od cholery filmów, na których musimy męczyć się z tymi pieprzonymi okularkami, a efektu trójwymiaru i tak nie widać. To już jest istna plaga, bo dystrybutorzy chcą wydębić od nas więcej kasy... A czasem jest tak, że na zachodzie dany film leci w wersjach 2D i 3D do wyboru, a u nas polski dystryb udostępnia wyłącznie 3D. Straszne kurewstwo.

Poniżej pełna lista i kilka słów o każdym tytule. Na końcu zaś te pozycje, na które planowałem iść, ale koniec końców jakoś się nie złożyło.

Polowanie na czarownice
Film jest przefajny, niestety kompletnie niedoceniony i zdaje się, że klapę zrobił. Miks średniowiecza i horroru, kilku rycerzy - weteranów krucjat - dostaje zadanie przetransportowania młodej dziewczyny do pewnego opactwa. Młódka jest podejrzana o bycie czarownicą... Znakomity moim zdaniem klimat, trochę mindfucków, świetni Cage i Perlman. Końcówka nieco komiksowa, ale mi to nie przeszkadzało. Parę głupotek i nieścisłości historycznych nie psuje wg mnie całości.

Prawdziwe męstwo
Zabawne, ale ten film w pełni doceniłem dopiero po przeczytaniu książki (czyli parę miechów po seansie). Podobał mi się, ale bardzo przeszkadzała mi młoda bohaterka, której nic nie ruszało i miała fioła na punkcie zemsty. Po zapoznaniu się z  pierwowzorem ta postać przestała mi tak zgrzytać, więc polubiłem film już w pełni, zwłaszcza, że ma świetną resztę bohaterów (znakomity Bridges jako Rooster Cogburn, niezły Damon) i kupę dobrych dialogów. Western żyje i ma się nieźle.

Piekielna zemsta
Drugi Nick Cage w zestawieniu, też moim zdaniem świetny. Ten film to czysty grindhouse, w dodatku lepszy od Maczety, bardziej poskładany, mniej chaotyczny. Gostek ucieka z piekła, by zemścić się na człowieku, który zabił jego córkę, a także by uratować swą malutką wnuczkę. Zajebisty Cage (ale wiecie, że mam do niego słabość), w trzy dupy przemocy, pościgi i cycki. Poza tym naprawdę udana postać piekielnego księgowego (Fichtner), który ściga bohatera. Kupa dobrej zabawy i nienachalne, ale zgrabne 3D.

Inwazja: Bitwa o L.A.
Wiadomo: inwazja obcych i dzielni amerykańscy żołnierze, którzy muszą ratować sytuację. Patos zaserwowano na szczęście w ilościach  zdatnych do strawienia, więc pozostaje wyłączyć mózgownicę i cieszyć się dobrą rozrywką. No i bawiłem się całkiem nieźle, jest trochę niezłych zadym, dobre efekty, bohaterowie dający się lubić, sporo dramatyzmu. Całość sztampowa jak cholera, ale raczej przyjemna. Ot, taki nowy Dzień niepodległości.

Sucker Punch
Prawdopodobnie najlepszy z filmów widzianych przeze mnie w kinie w 2011. Młoda niunia trafia do wariatkowa po nieumyślnym zabiciu siostry (chciała zabić ojczyma, który bił je obie i chciał wykorzystać). Ma zostać zlobotomizowana. By poradzić sobie z rzeczywistością i poczuciem winy, ucieka w świat wyobraźni, zamiast zakładu zamkniętego widząc luksusowy klub, w którym ona i inne dziewczyny są damami do towarzystwa... A z przeciwnościami radzi sobie przeżywając symboliczne wizje niesamowitych, komiksowych walk - z robotami, samurajami, nieumarłymi żołnierzami z I Wojny Światowej... Absolutna rewelacja, Snyder znów mnie kupił kompletnie. Wizualnie cukierek, sporo głębi i symboliki (choć z recenzji widzę, że mało kto je dostrzega) i gorzkie zakończenie. Skopał mi dupsko.

Thor
Pierwszy Marvel tego roku. Bóg piorunów w tym uniwersum był mi zawsze raczej obojętny, ale ten filmowy jest fajny, polubiłem gościa. Film to oczywiście  lajtowa rozrywka i sporo smaczków ze świata Domu Pomysłów. Dobry Thor, dobry Loki, dobrze pokazana relacja tychże panów z ojcem (Odynem), przyjemna Natalka Portman. Bardzo udana Valhalla. Przygoda, humor, machanie młotkiem, spuszczanie łomotu wielkiemu golemowi z Asgardu, te sprawy. Wisienką na torcie, przynajmniej dla mnie, było cameo Hawkeye'a.

Kod nieśmiertelności
To mógł być czarny koń tego roku wśród filmów sci-fi, ale niestety położyły go dziury w fabule i logice. Sama koncepcja wyjściowa bardzo jest interesująca... Główny bohater dostaje zadanie znalezienia człowieka, który podłożył bombę w pociągu. Bomba już wybuchła, a protagonistę wrzuca się w symulację, przedstawiającą ostatnie osiem minut w pociągu przed wybuchem. Ma osiem minut na znalezienie sprawcy, a jak nie da rady, to wrzucają go z powrotem... I tak do skutku. Reszty nie zdradzę, ale powiem, że twisty fabularne są, i to nawet szokujące. Ciekawy film, nie żałuję, że poszedłem, ale dziury sprawiają, że daleko mu do doskonałości.

Ksiądz
Ekranizacja znanej i w Polsce manghy, postapokaliptyczna opowieść o zakonie, będącym przedłużeniem dzisiejszego kościoła chrześcijańskiego. Duchowni z tego zakonu prowadzą walkę z wampirami, które pojawiły się w którymś momencie na ziemi i niemal rozpieprzyły rasę ludzką. Główny bohater to kapłan, który zignorował polecenie przełożonych i udał się na pustkowie, by pomóc rodzinie brata, zaatakowanej przez wąpierze na swej farmie. Akcja, post-apo z westernowym smaczkiem, mocarny klimat i naprawdę dzikie, nieludzkie wampiry. Fajny film, choć płytki jak cholera. No i to polskie tłumaczenie tytułu...

Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach
Czwarta część może i jest nakręcona nieco na siłę i dla kasy, ale udała się wybornie. Jest lepsza od części poprzedniej, tyle mogę powiedzieć. Sparrow i Barbossa bombowi jak zawsze, dołącza do nich Ian McShane (Al Swearengen z Deadwood) jako Czarnobrody i już jest zajebiście. Jedynie Penelope Cruz jest mocno nijaka. Akcja, humor, przygoda, tylko dużej bitwy morskiej trochę brakuje, ale wynagradza to scena polowania na syreny, wg mnie rewelacyjna. Ogólnie przefajny film, polecam.

X-Men: First Class
Bardzo dobry film, ale nie tak genialny, jak uważa wielu ludzi. Przede wszystkim jest to popis jednego aktora, tj. Fassbendera, który kradnie cały film. I to zarówno aktorsko, jak pod względem widowiskowości użytych mocy. Reszta nie ma do niego startu. Całościowo w filmie muszę pochwalić relacje między bohaterami, zwłaszcza Xavier-Magneto, ale nie tylko. Czepiam się za to dziwnie dobranej ekipy mutantów (w komiksach z różnych niemal epok pochodzą), momentami słabych efektów (pojedynek Banshee vs. Angel na przykład) i niekonsekwencji w stosunku do poprzednich filmów o X-Men.

Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie
Bombowy film, najlepsza ekranizacja Marvela w minionym roku. Steve Rogers pokazany bezbłędnie, cały rozwój od wymoczka do superżołnierza, etap występów propagandowych, wszystko jak trzeba. Klimat retro rewelacyjny, całość ma zadziwiająco wiele elementów Kina Nowej Przygody, takiego oldskulowego.  Hydra fajna, tylko ich technologia nieco przegięta, jak na lata 40-te (nawet biorąc pod uwagę udział Cosmic Cube). Smaczki z uniwersum w ilościach pokaźnych. Dla fanów - must see.

Conan Barbarzyńca
Nierówny film, ale daleki jestem od stwierdzenia, że kompletnie do dupy. Przede wszystkim Momoa jako Conan jest fantastyczny, to jest najlepszy ekranowy Cymmeryjczyk ever! I mówię to jako fan wersji z Arnoldem. Po prostu ten nowy Conan jest o wiele bliższy wersji z kart opowiadań Howarda. Poza tym prościutka, komiksowa fabuła (to nie wada), w trzy dupy walk, piękne kobiety, trochę magii, cudowna scenografia. Niestety film ciągną w dół skróty fabularne, głupotki i niewykorzystany potencjał niektórych wątków (specyficzna relacja między głównym złym a jego córką na przykład, szkoda, że nie rozbudowana). Ale fajnie się ogląda i źle nie jest.

Kowboje i Obcy
Kolejna inwazja z kosmosu, ale tym razem w realiach dzikiego zachodu! Na to czekałem, lubię takie połączenia. Nie czytałem komiksu, na podstawie którego powstał film, ale zdaje się, że ma mało wspólnego z ekranizacją. A ta  jest całkiem udana: dobre postacie Craiga i Forda (niejednoznaczne, dowiadujemy się w trakcie dużo o ich przeszłości), niezła reszta. Obcy wzbudzają respekt i wydaje się, że ludzie nie mają z nimi szans. Akcji sporo, klimat perfekcyjny (dbałość o detale epoki), parę interesujących relacji psychologicznych, dobre efekty. Całości czegoś jakby brakuje, ale ogólnie fajny i w miarę oryginalny tytuł.

Colombiana
Na film trafiłem prawie przypadkiem i jakże się cieszę, że tak się stało! Rewelacyjne kino sensacyjne z dużą domieszką dramatu. Bohaterka jest córką szychy w kartelu narkotykowym, jej rodziców jednak rozwalają na jej oczach "partnerzy w interesach" jej ojca. I to gdy była małą dziewczynką. Ucieka, dorasta i uczy się zabijania, stając się znakomitą płatną zabójczynią... Ale cały czas myśli o zemście na mordercach rodziców. Scenariusz Bessona, film ma elementy zarówno Nikity, jak i Leona, plus latynoskie klimaty Kolumbii. Trochę autoplagiat, ale film jest świetny, trzyma w napięciu i ma bardzo gorzką wymowę a propos poświęcania całego swojego życia zemście.

Elita zabójców
Typowy film sensacyjny, acz po prostu dobrze zrobiony. Tym co go wyróżnia jest pierwsze ekranowe spotkanie dwóch aktorów, na widok których mam mokro: Jasona Stathama i Clive'a Owena. Wisienką na torcie jest Bob de Niro, który mimo wieku daje radę i nawet w paru momentach całkiem wymiata. Tych trzech panów, wspomaganych mocno przez Dominica Purcella, niesie właściwie cały film. Jest ostro, leją się, strzelają, ścigają itp. Rzecz dzieje się w latach 80-tych, ale niestety nie bardzo się to odczuwa, poza brykami kompletnie nie czuć klimatu tej dekady. Fabuła jest dobra, są twisty, gierki między mocodawcami a zabójcami, mieszają się w to wywiady... Dobre męskie kino.

Przygody Tintina
Recenzja tutaj. Krótko: rewelacyjna ekranizacja komiksów Herge'a, technicznie cudeńko, aktorzy podkładający głosy bardzo dali radę. Spielberg po raz kolejny pokazał, że potrafi kręcić oldskulowe filmy przygodowe. Rzecz powstała we współpracy dwóch magików kina, tj. Spielberga właśnie i Petera Jacksona, i muszę przyznać, że nikt inny chyba lepiej by tego nie zekranizował. Czekam na sequele.

Immortals: Bogowie i Herosi
Recenzja tutaj. Krótko: rozczarowanie roku. Liczyłem na klon 300, tak samo stylizowany i pełen niesamowitych walk oraz pokręconych postaci. Cóż, stylizację dostałem, ze dwie pokręcone postacie też, ale... Walk jest mało, całość jest jakaś niedorobiona i brakuje jej jaj, bogowie olimpijscy oraz Tytani to straszne popierdółki (grzech niewybaczalny!), Łuk Epirusa pojawia się łącznie może na półtorej minuty, kostiumy są idiotyczne... Szkoda czasu i nerwów, choć wiem też, że film wielu ludziom podszedł. Mnie ni cholery.

Coś
Recenzja tutaj. Krótko: bardzo dobry prequel kultowego horroru sci-fi Johna Carpentera z 1982 roku. Fabularnie mocno podobny, ale tego się w sumie nie dało uniknąć. Film opowiada wydarzenia mające miejsce w norweskiej bazie na Antarktydzie, czyli odkrycie obcego pojazdu, leżącego od stuleci pod lodem, a także obcej formy życia. Ta ostatnia oczywiście ożywa, a jako że umie imitować każdą żywą istotę, której dotknie, i asymilować ją, ludzie mają przejebane. Końcówka bezpośrednio nawiązuje do pierwowzoru sprzed niemal 30 lat. Niezły, klimatyczny film.


Filmy, na które w końcu nie poszedłem, choć planowałem:
Green Hornet, Skyline, Green Lantern, Trzej Muszkieterowie (żałuję!), Contagion – Epidemia strachu, Wyścig z czasem.

W najbliższym czasie spodziewajcie się wpisu o filmach oczekiwanych przeze mnie w roku 2012. Stay tuned.