sobota, 28 kwietnia 2012

FILM: "Ghost Rider 2"

„Ghost Rider 2” (Ghost Rider: Spirit of Vengeance) (2012)
Reżyseria: Neveldine/Taylor
Scenariusz: Scott Gimple, Seth Hoffman, David S. Goyer
Obsada: Nicolas Cage, Fergus Riordan, Ciarán Hinds, Violante Placido, Idris Elba, Christopher Lambert, Johnny Whitworth

© Columbia Pictures 2012
O mateczko, jaki ten film jest słaby. I mówię to jako względny fan poprzedniej części, która sama w sobie zebrała straszne cięgi u wszystkich, ale mnie się podoba (wprawdzie dopiero po drugim seansie, ale jednak). Naprawdę, Spirit of Vengeance to film tak denny i nijaki, że aż żal. Wychodzi na to, że panowie Neveldine i Taylor są kurewsko wręcz nierówni, potrafią robić filmy genialne (Gamer), filmy niezłe (Adrenalina 1,2), oraz totalny szajs (właśnie drugi Ghost Rider, podobno też Jonah Hex). Tylko szkoda, że marvelowski demoniczny motocyklista znów nienajlepiej trafił.

Wiecie, ja nie mam dużych wymagań, w końcu podoba mi się część pierwsza GR :D Ale dwójka jest beznadziejna, choć potencjał ma. Twórcy chcieli pokazać tym razem mroczniejszą stronę bycia opętanym przez wysłannika piekieł, wewnętrzny konflikt, próby zdobycia kontroli nad ciałem Blaze’a to przez demona, to przez prawowitego właściciela. Problem w tym, że jest to straszliwie płytkie, momentami głupie, a miny, jakie robi przy takich scenach Nic Cage, są przesadzone nawet jak na niego (a jestem wielkim fanem Cage’a z całą jego cheesy’owatością!). Motyw chłopca, który może zostać naczyniem dla duszy diabła też jest ok, jak i pomysł na to, by zrodziła się między nim a Riderem jakaś więź na kształt ojca/syna. I tu jest troszkę lepiej, choć nieco zżynają z Terminatora 2.

Jednym z największych grzechów filmu jest brak porządnego czarnego charakteru. Zwłaszcza mam tu na myśli to, że Roark, który niby jest tym głównym złym i diabłem do tego, jest cienki jak dupa węża. Jest jakiś słabawy, nijaki i w ogóle niczego praktycznie nie pokazuje, ani jako postać, ani pod względem mocy. I nie wzbudza w żadnym stopniu respektu, nie mówiąc o strachu. Kiedy porównuję go do Mefistofelesa z jedynki (Peter Fonda), to szkoda gadać – tamten diabeł miał klasę, był zimny, wyniosły i roztaczał aurę władczości, a Roark... Roark po prostu jest. Zwłaszcza w drugiej połowie filmu pokazano go do dupy, a szkoda, bo Cieran Hinds to dobry aktor i go szkoda do takiej roli. Autorzy powinni pooglądać inne filmy z diabłami w roli głównej, coby trochę się ogarnąć (De Niro w Harry Angelu, Mortensen w Armii Boga, Byrne w I stanie się koniec na przykład) i zobaczyć "how it’s done".

Film poza tym wygląda... tanio. Jest kręcony we wschodniej Europie, gdzie od dekady swoje filmy najczęściej kręcą przebrzmiałe gwiazdy kina akcji (Lundgren, Van Damme, Seagal – wiem, bo regularnie oglądam ich nowe filmy :)), żeby było taniej. I faktycznie, Spirit of Vengeance też sprawia wrażenie niskobudżetowego, nadawałby się na tzw. straight-to-DVD pod względem i wizualnym, i jakości scenariusza. Owszem, efekty związane z samym Riderem raczej dają radę, kamera też czasem fajnie zaszalaje, ale reszta strony wizualnej jest obrzydliwie nijaka.

A sam Jeździec? Cóż, wygląda fajnie, moc ma jak gdyby większą, ale nadal jego walkom brak w sumie pierdolnięcia (może poza akcją z dźwigiem). Jest pod tym względem lepiej, niż w części pierwszej, ale tylko trochę. Dość powiedzieć, że z walki finałowej (i ogólnie z całej końcówki btw) nie miałem ni cholery satysfakcji. O Cage'u już pisałem; jak go lubię, tak tu był mi obojętny (jak zresztą każda inna postać w tym filmie). Aha, jeszcze taki detal: w pierwszym Ghost Riderze nasz demon miał takie zajebiste spojrzenie, którym nękał czyniących zło - spojrzał na zakapiora, a ten czuł ból wszystkich swoich wcześniejszych ofiar. To było mocarne, ale w dwójce to olali - owszem, Rider patrzy czasem komuś w oczy, ale gówno z tego wynika. Skiepścili.

Całość mi kompletnie nie podeszła. Dzieje się sporo, niby jest mrocznie, niby jest fajnie, ale pełno tu niedoróbek, nijakości, głupotek i ogólnie rzeczy, które mnie wkurwiają. Nie polecam, proponuję obejrzeć jeszcze raz jedynkę, która naprawdę jest lepsza (mimo wad). Marvel chyba jednak będzie miał w tym roku trochę lepszych ekranizacji...

5/10

piątek, 27 kwietnia 2012

Steampunkowy pirat

Shit, długo nic nowego nie rysowałem. Za długo! Ale ruszyłem się wreszcie, i oto rezultat. Poznajcie pana steampunkowego pirata. Raczej mi wyszedł, ale oceńcie sami.



PS. Design strzelby nie jest mój, zapożyczyłem stąd. Szacun dla konstuktora, zresztą fanów dłubiących przy kostiumach i rekwizytach steampunkowych jest na necie pełno, jak ktoś lubi to polecam się rozejrzeć.

wtorek, 24 kwietnia 2012

FILM: "Gniew Tytanów"

"Gniew Tytanów" (Wrath of the Titans) (2012)
Reżyseria: Jonathan Liebesman
Scenariusz: Dan Mazeau, David Leslie Johnson
Obsada: Sam Worthington, Rosamund Pike, Bill Nighy, Édgar Ramírez, Toby Kebbell, Ralph Fiennes, Liam Neeson

© Legendary Pictures / Warner Bros. Pictures 2012
Starcie Tytanów było mocno krytykowane, ale mnie się podobało. Owszem, może film był nieco nieposkładany oraz wprowadzał istotne zmiany do oryginalnego mitu, ale mimo wszystko podszedł mi. Zapewnił to, czego oczekuję od dobrze zrealizowanej ekranizacji mitologii greckiej: lekką rozrywkę, zajebisty klimat, egzotyczne lokacje, fajne postacie, tudzież mocne akcje. Plany dotyczące sequela uważałem za chybione (ciągu dalszego losów Perseusza w mitach nie ma), ale w sumie koniec końców na film czekałem. Bo oczekiwałem odeń takiej samej rozrywki, podobnie podanej.

Tymczasem dostałem film, o którym nie wiem co myśleć. Bo Gniew Tytanów niby też jest rozrywkowy, ma bombastyczne sceny akcji czy lokacje, ale... jest też inny. Zaszokowała mnie jego ostateczność. Bo oto mamy sytuację, w której bogowie olimpijscy słabną, olewani przez swych wyznawców. Oglądamy śmierć kilku bogów, a śmierć większości z pozostałych jest mocno sugerowana. Widzimy przymierze Aresa z Hadesem przeciwko Zeusowi, który ma zostać wydany na pastwę Tytanów, a konkretnie Chronosa; ten ostatni ma się wkrótce uwolnić, a w zamian za pomoc oferuje panu podziemi i bogowi wojny gwarancję nietykalności w przyszłym porządku świata... A na koniec mamy śmierć wszystkich pozostałych przy życiu bogów, prócz jednego, który traci swą moc. I ludzie zostają sami.

To są zmiany, których nie da się odwrócić. Po tym, co oglądamy w filmie, nie ma już Grecji takiej, jaką znamy z mitologii - coś się skończyło. Bezpowrotnie. I przyznam, że z jednej strony szanuję twórców Gniewu... za odwagę, by tak film zakończyć (poniekąd też zamykając drogę sequelom), ale z drugiej jestem okropnie przygnębiony. Bo autorzy jakby zabili magię, jaką znamy z mitów, zakończyli brutalnie pewną epokę. Zostawili świat, w którym czegoś bardzo brakuje. Ja nie chcę takich zmian, dla mnie Hellada w wersji znanej z mitów jest czymś, co powinno być stałe, na swój sposób trwać wiecznie, choćby w wyobraźni. Tu zostało mi to odebrane, przynajmniej na chwilę. Cholernie mi to nie leży.

Ale jeśli nie zrażają was takie niuanse, to łykajcie ten film. Jest po prostu dobry, a przy tym widowiskowy jak diabli (wręcz monumentalny, co jest miłą odmianą po chujowych Immortals), dobrze zagrany i w ogóle raczej udany. Moje zastrzeżenia do niego to w głównej mierze kwestia osobistych preferencji, być może wam akurat koncepcja twórców przypasuje. Ja powstrzymuję się tym razem od oceny punktowej, właśnie z powyższego powodu, ale obiektywnie rzecz biorąc - warto.

PS. Team-up Zeusa z Hadesem i ich walka z Chronosem w finale (plus późniejsza pomoc Perseusza) tak cholernie przypominała mi zadymy z Marvela (te bardziej bombastyczne, z udziałem Avengers lub Fantastic Four zwłaszcza), że głowa mała. To tylko potwierdza, że superbohaterowie = współczesna mitologia, heh.

wtorek, 3 kwietnia 2012

Rimejkują Arnolda

No więc Len Wiseman, twórca Underworldu i Szklanej pułapki 4.0, nakręcił remake Pamięci absolutnej. Nie nową ekranizację opowiadania Dicka Przypomnimy to panu hurtowo, tylko właśnie remake pamiętnego filmu z Arnoldem. Jako że tamtą wersję uwielbiam, to powinienem w sumie marudzić, ale remake'i nigdy mi specjalnie nie przeszkadzały... pod warunkiem, że dużo robią po swojemu i mogą być traktowane jak odrębny film z własną tożsamością. Trudno powiedzieć jak będzie w tym przypadku, ale już mam wrażenie, że fabuła, a przynajmniej gdzieś tak pierwsza jedna trzecia, jest kalką wersji Verhovena. Dodali tylko mega-futurystyczny setting, reszta bez specjalnych zmian. Zobaczymy jak będzie z dalszą częścią filmu, z Marsem i w ogóle, bo z tego w zasadzie nie pokazano w trailerze nic.

Inna rzecz, że ten wspomniany futurystyczny setting jest przecudowny. Te holograficzne ekrany, rewelacyjne miasto, latające bryki, cyberzbroje jakieś. Fucking sweet. Czekam, co z tego wyjdzie. Ogarniajcie trailer.