piątek, 7 grudnia 2012

KSIĄŻKA: Justin Cronin - "Przejście"

© Albatros 2011
Slogany reklamowe na okładkach niniejszej powieści są szumne jak zwykle. Sam Stephen King jest patronem i jakoby ją uwielbia, zaś Ridley Scott trzyma w ręku prawa do jej ekranizacji i podobno kiedyś nawet takową nakręci. Rzecz porównuje się z Bastionem wspomnianego Kinga. Czy mamy więc do czynienia z literackim objawieniem, o czym chce nas przekonać wydawca? Trzeba sobie od razu powiedzieć, że nie. Co nie zmienia faktu, że Przejście Justina Cronina to kawał solidnej i całkiem interesującej lektury w klimatach postapokaliptycznych.

Całość składa się jakby z trzech części. Pierwsza to czasy nam współczesne; jest niezmiernie wielowątkowa i poznajemy z niej wszystkie postaci, które będą miały wpływ na przyszłe wydarzenia książki. Ilość bohaterów i przeskoków w czasie oraz przestrzeni może przytłaczać, ale warto przebrnąć przez te dwieście stron. Wszystkie wątki splatają się potem w jednym miejscu: tajnej bazie wojskowej w Kolorado, gdzie sytuacja wymyka się spod kontroli i broń biologiczna, nad którą tu pracowano, wyrywa się na wolność. Tu ma początek epidemia wirusa, który zamienia ludzi w krwiożercze potwory; epidemia szybko obejmująca całe Stany Zjednoczone. Mamy okazję obserwować początek końca ludzkości, przynajmniej tak się wydaje.

Część druga to przeskok w czasie o ponad dziewięćdziesiąt lat. Wirole, czyli ofiary wspomnianego wirusa, opanowały świat. Przynajmniej tak to wygląda z perspektywy garstki ludzi, gnieżdżących się w małej enklawie zwanej Kolonią. Jej mieszkańcy mają tu wysoki mur wokół swej siedziby, pola uprawne, bydło i na tyle elektryczności, by starczyło na mocne reflektory, których światło odstrasza wiroli. Nie wiedzą, czy poza ich grupą ktoś przeżył. Poznajemy więc nowych bohaterów, codzienne życie ich społeczności, sposoby radzenia sobie z panującą sytuacją. Cronin wprowadza tu znów sporo wątków, również obyczajowych, często też zagłębia się w psychikę swoich postaci. Ta sekwencja jest najdłuższa, liczy około pięciuset stron i przyznać trzeba, że zaczyna szybko nużyć czytelnika. Akcja przyspiesza dopiero pod koniec, gdy w enklawie pojawia się dziwna, cicha dziewczyna, mająca tajemnicze powiązania z katastrofą sprzed prawie stu lat.

I w końcu ostatnie dwieście stron można uznać za część trzecią. Bohaterowie, czyli grupka renegatów z Kolonii plus Amy, owa dziewczyna-przybysz, są zmuszeni wyruszyć w podróż. Chcą dotrzeć do miejsca, w którym wszystko się zaczęło, czyli do owej feralnej bazy wojskowej w Kolorado. Ten fragment książki to przeciwieństwo poprzedniego, akcja w końcu rusza się z jednego miejsca, rozpoczyna się droga, czyli najbardziej klasyczny element fabuł postapokaliptycznych. Czytelnik dostaje więc opuszczone, zrujnowane miasta, walki z wirolami, zdobywanie zapasów, w końcu – spotkania z innymi grupami ocaleńców. Jest dynamicznie, pojawiają się interesujące twisty fabularne, innymi słowy: czyta się to świetnie.

Podstawową wadą Przejścia jest niestety rozwlekłość. Jak wynika z prostej matematyki, wspomniane wyżej sekwencje, na które można powieść podzielić, składają się na ponad siedemset stron całości. Przy czym część środkowa, zasadniczo najmniej ciekawa, jest zarazem najdłuższa. Cronin pisze interesująco, ale często zbytnio się wgłębia w sprawy, które albo nie są zbyt zajmujące dla czytelnika (przeszłość bohaterów drugo- i trzecioplanowych, ich psychika), albo dałoby się je po prostu przekazać zwięźlej. Nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że książkę możnaby śmiało okroić o jakieś dwieście stron bez istotnych strat dla całokształtu. W obecnej formie jest to powieść, którą nie każdy czytelnik przeczyta do końca, zraziwszy się zwłaszcza przydługą częścią środkową.

Czy w takim razie warto? Mimo wszystko tak, to nie jest zła powieść, co najwyżej nierówna i momentami męcząca. Pierwsze i ostatnie dwieście stron jest znakomite, a w tej nieszczęsnej części środkowej też się od czasu do czasu coś ciekawego wydarzy, więc tragedii nie ma. Przejście nie jest zbyt oryginalne, ani fabularnie, ani pod względem konstrukcji postaci, i na pewno nie jest ósmym cudem świata, jak chciałby wydawca, ale jest za to solidnym czytadłem. Autor potrafi dobrze oddać atmosferę świata po apokalipsie, różnicuje też narrację, wplatając w nią fragmenty pamiętników, listy, treść dokumentów rządowych... Należy też dodać, że po skończeniu czytania ma się ochotę poznać ciąg dalszy (twórca ma plany napisania trylogii), a to bardzo ważne. Podsumowując: książka dla odbiorców cierpliwych, niezrażających się nadmiernie rozdmuchaną objętością, a także dla miłośników postapokalipsy, bo ci dostaną tu dla siebie najwięcej. Reszta powinna raczej spojrzeć w inną stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz