piątek, 14 września 2012

FILM: "The Raid: Redemption"

"The Raid" (The Raid: Redemption) (2011)
Scenariusz i reżyseria: Gareth Evans
Obsada: Iko Uwais, Joe Taslim, Donny Alamsyah, Yayan Ruhian, Pierre Gruno
© PT. Merantau Films / XYZ Films 2011
Grupa niedoświadczonych policjantów z grupy specjalnej rusza na akcję. Jadą do pewnego wieżowca w opuszczonej dzielnicy, gdzie siedzibę ma król lokalnej przestępczości, facet jak dotąd nie do ruszenia. Niby wszyscy wiedzą, że tam siedzi, ale nikt póki co nie kwapił się, by go stamtąd wyjąć... A tu nagle do wykurzenia go wzywa się ekipę żółtodziobów, a prowodyrem akcji jest podstarzały oficer, którego motywacje są nieco podejrzane. Dodatkowo wśród policjantów mamy pewnego gościa (główny bohater właściwie), który odkryje, że ma osobisty powód, by wejść do wspomnianej twierdzy. Ogólnie nad całym przedsięwzięciem unosi się aura tajemnicy i smród jakiegoś przekrętu. Osaczony boss wysyła na gliniarzy swoich zakapiorów, znacznie lepiej znających budynek, i oto na korytarzach fatalnego wieżowca rozpoczyna się walka.

Tak się prezentuje początek indonezyjskiego filmu akcji The Raid: Redemption, który jakimś cudem trafił do polskich kin (i chwała Bogu!), o czym zresztą dowiedziałem się zupełnym przypadkiem (zero promocji, WTF?). Azjatyckie kino akcji, pod wieloma względami najlepsze na świecie i kochane przeze mnie strasznie, nie ma się ostatnio najlepiej w naszym kraju, więc każda premiera cieszy. Zwłaszcza, jeśli film jest tak mocarny! Powiem tak, fabuła do skomplikowanych nie należy (choć ma też interesujące twisty), a cała akcja toczy się w jednym budynku, czyli niby mało ciekawie... Ale no kurwa, jakie tu serwują zadymy, to się w pale nie mieści! Pod względem scen akcji film absolutnie nie ma sobie równych w polskich kinach w tym roku (mówię oczywiście o sztukach walki, bo lepsze strzelaniny to się znajdą, The Raid się na tym nie skupia); choreografia i wykonanie, a także zdjęcia i montaż kopanin są tu na najwyższym poziomie, walki są niesamowite i brutalne, a przy tym trafiają się długie, baaardzo satysfakcjonujące pojedynki. Serio, w naszych kinach czegoś takiego nie widziałem bodaj od czasu Ong Baka (rok 2003, heh). Całość zaś okraszona jest bardzo dobrą, lekko tripującą muzą elektroniczną, sprawdzającą się tu wcale nieźle (Shinoda z Linkin Park maczał tu palce między innymi). Ogólnie srogi film, na swój sposób bardzo prosty, ale i dający masę radości wielbicielom dobrych kinowych oklepek, i to im właśnie w pierwszej kolejności go polecam.

PS. Nowa ekranizacja Sędziego Dredda wydaje się w stu procentach zrzynać fabułę z tego filmu... Bardzo ciekawe :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz