piątek, 24 lutego 2012

KSIĄŻKA: Mieszko Zagańczyk - "Allah 2.0"

© Fabryka Słów 2005
Mieszko Zagańczyk w sumie niewiele na razie poszalał na naszym rynku literatury fantastycznej, znany jest głównie chyba z opowiadania Freefootball i... z niniejszej powieści. Allah 2.0 stał u mnie na półce już dość długo; kupiłem go, bo to w zasadzie cyberpunk. Czekał i czekał na swoją kolej, aż się doczekał, bo siedzę w tych klimatach obecnie. Książka ma opinie raczej dobre, tylko ludziska marudzą na zakończenie. No to zobaczmy, czy mają rację.

Mamy lata 70-te XXI wieku. Świat wygląda zgoła inaczej, niż go dziś znamy: najpierw rosnące wpływy korporacji (potem: megakorporacji), które doprowadziły do zatarcia się granic politycznych i powstania państw korporacyjnych ("korpopaństw"). Następnie wybuchła na wschodzie rewolucja, niby przeciwko tym korporacjom właśnie; rezultat był taki, że Islam, który nagle nabrał niesamowitej siły, ruszył na zachód i zalał właściwie całą Europę. I teraz w niej rządzi. Muzułmanie zajmują najwyższe stanowiska, pełno ich na każdym kroku, arabski jest językiem urzędowym. Niezły hardkor. Jako bonusik pojawia się jeszcze w sieci rozbuchane, samoświadome SI, które ubzdurało sobie, że jest Allahem. Anektuje spory kawałek cyberprzestrzeni i tworzy tam wirtualny Damaszek z XIII w. - zasiedla go programami, które też są SI, ale są przekonane, że są ludźmi mieszkającymi sobie w tym mieście. I, oczywiście, czczącymi swego boga.

Głównym bohaterem jest Zak, młody haker. Siedzi w więzieniu chińskiej korporacji za wściubianie nosa w nie swoje archiwa i myszkowanie po nie swoich serwerach. Wegetuje w paskudnych warunkach, tęskni za kumplami, dziewczyną i dostępem do sieci. Pewnego dnia przychodzi do niego tajemnicza kobieta i oferuje mu wolność w zamian za wykonanie robótki: Zak musi odnaleźć pewien przedmiot o wielkiej, podobno, wartości kolekcjonerskiej. A chodzi o zmumifikowaną dłoń Jana Pawła II, mającą obecnie wśród chrześcijan status świętej relikwii...

Książka jest faktycznie fajna, jej najmocniejsze punkty to kreacja świata, bardzo szczegółowa i spójna (mamy wgląd nawet do fragmentów archiwalnych materiałów prasowych i encyklopedycznych, które wprowadzają czytelnika w realia), oraz wizja wirtualnego Damaszku i programów tam "żyjących". Ten drugi element jest rewelacyjny, mamy możliwość śledzić przy pracy SI mające stanowisko "Łowcy Demonów", a będące tak naprawdę zaawansowanym programem strażniczym, tzw. defensorem, chroniącym system przed intruzami z zewnątrz. Czyli na przykład hakerami takimi jak Zak. Każdy taki nieproszony gość pojawia się na celowniku owego defensora jako "demon", dziecię Iblisa. Tyle że nasz Łowca ma własną osobowość, historię i jest przekonany, że jest człowiekiem z krwi i kości, wybrańcem Allaha...

Ogólnie książka oferuje nam na przemian wysiłki Zaka, by znaleźć Relikwię, oraz polowanie Muhammada Ibn al-Charida (to ów defensor) na Zaka. Nasz haker, tropiąc ślady, musi kilka razy włamywać się do arabskiej części sieci, zajętej przez SI Allaha. Za każdym razem jest trudniej i trzeba wykorzystywać coraz to nowe upgrade'y softu, aż w końcu al-Charid, kilkakrotnie przez Zaka przechytrzony, czyni go swoim wrogiem numer jeden i zaczyna ścigać tylko jego. Ich starcia, przerobione na realia średniowiecznego Damaszku, są wcale interesujące, choć widowiskowości raczej im brak. Do tego dochodzą podróże Zaka w realu, no, może nie dosłownie bohater sam podróżuje - przejmuje ciało wynajętego specjalnie na tę okazję klona (łączy się z nim z więzienia przez netchip) i kieruje nim. Poza tym mamy dwie ciekawe akcje, kiedy młody haker, w celu włamu do pilnie strzeżonych miejsc, steruje scyborgizowaną muchą i małym pająkiem-robotem. Pomysłów Zagańczykowi nie brakuje.

A owo niesławne zakończenie? Faktycznie, rozczarowało mnie. Okoliczności, w jakich kończy się książka nie podobają mi się, ale to jeszcze nie jest najgorsze. Gorzej, że wątki wydają mi się niepodomykane (choćby motyw Ingi i kumpli Zaka z Berlina), a ostatnia scena urywa się w kluczowym momencie. Choć w sumie mogę zrozumieć intencję autora, to jednak polubiłem Zaka na tyle, że smuci mnie potraktowanie go w taki dość obcesowy sposób (szczegółów nie zdradzę). Tym niemniej całość jest naprawdę warta polecenia, dla fanów cyberpunku bądź po prostu s-f z interesującymi pomysłami to będzie dobra pozycja. No i niemało tu przemyśleń dotyczących ludzkiej moralności i religii jako zjawiska, jej mechanizmów. Dobra książka.

8/10

PS. Po raz kolejny Fabryka Słów nie błysnęła doborem ilustratora. Malarskie ilustracje pana Jana Marka w większości nie pasują mi do klimatu opowieści, a zwłaszcza do futurystycznego, stechnicyzowanego świata Zaka. Przydałby się może rysownik o bardziej precyzyjnej technice, może komiksiarz. Fabryka korzystała już z talentów Jarka Musiała i Filipa Myszkowskiego, byliby nieźli. A najlepszy to w ogóle byłby Nikoś Cabała.

3 komentarze:

  1. Miałam do tej książki strasznego pecha. albo ona do mnie. Dwa podejścia, oba niedokończone. Bo w sumie jak tu czytać, kiedy się po dwóch stronach zasypia? Dosłownie: książka w łapki, dwie, trzy strony i bęc, śpię. Ani się wciągnąć, ani nic... Albo coś w stylu pisania autora mnie tak usypiało, albo po prostu dwukrotny pech, że zabierłam się za to w okresie sporego zmęczenia. Zabijcie, nie pamiętam...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie lubie zdecydowanie tej książki. Słabo przemyślane realia (poza politycznymi), wizja sieci jak z wczesnych lat 90 (a to już trochę nie gra) i koszmarnie źle zarysowani bohaterowie. Klisza, sztampa i padaka moim zdaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Well, odniosę się tylko do wizji sieci: akurat jako wielbiciel klasycznego cyberpunku bardzo mi taka wersja pasuje, w ogóle tęsknię za nią, bo dziś się już tak tego nie pokazuje (inne czasy). Poza tym wirtualny Damaszek moim zdaniem rewelacyjnym pomysłem jest. Let's agree to disagree :)

      Usuń