© Albatros 2011 |
Slogany reklamowe na okładkach
niniejszej powieści są szumne jak zwykle. Sam Stephen King jest
patronem i jakoby ją uwielbia, zaś Ridley Scott trzyma w ręku
prawa do jej ekranizacji i podobno kiedyś nawet takową nakręci.
Rzecz porównuje się z Bastionem wspomnianego Kinga. Czy mamy
więc do czynienia z literackim objawieniem, o czym chce nas
przekonać wydawca? Trzeba sobie od razu powiedzieć, że nie. Co nie
zmienia faktu, że Przejście Justina Cronina to kawał
solidnej i całkiem interesującej lektury w klimatach
postapokaliptycznych.
Całość składa się jakby z trzech
części. Pierwsza to czasy nam współczesne; jest niezmiernie
wielowątkowa i poznajemy z niej wszystkie postaci, które będą
miały wpływ na przyszłe wydarzenia książki. Ilość bohaterów i
przeskoków w czasie oraz przestrzeni może przytłaczać, ale warto
przebrnąć przez te dwieście stron. Wszystkie wątki splatają się
potem w jednym miejscu: tajnej bazie wojskowej w Kolorado, gdzie
sytuacja wymyka się spod kontroli i broń biologiczna, nad którą
tu pracowano, wyrywa się na wolność. Tu ma początek epidemia
wirusa, który zamienia ludzi w krwiożercze potwory; epidemia szybko
obejmująca całe Stany Zjednoczone. Mamy okazję obserwować
początek końca ludzkości, przynajmniej tak się wydaje.
Część druga to przeskok w czasie o
ponad dziewięćdziesiąt lat. Wirole, czyli ofiary wspomnianego
wirusa, opanowały świat. Przynajmniej tak to wygląda z perspektywy
garstki ludzi, gnieżdżących się w małej enklawie zwanej Kolonią.
Jej mieszkańcy mają tu wysoki mur wokół swej siedziby, pola
uprawne, bydło i na tyle elektryczności, by starczyło na mocne
reflektory, których światło odstrasza wiroli. Nie wiedzą, czy
poza ich grupą ktoś przeżył. Poznajemy więc nowych bohaterów,
codzienne życie ich społeczności, sposoby radzenia sobie z
panującą sytuacją. Cronin wprowadza tu znów sporo wątków,
również obyczajowych, często też zagłębia się w psychikę
swoich postaci. Ta sekwencja jest najdłuższa, liczy około
pięciuset stron i przyznać trzeba, że zaczyna szybko nużyć
czytelnika. Akcja przyspiesza dopiero pod koniec, gdy w enklawie
pojawia się dziwna, cicha dziewczyna, mająca tajemnicze powiązania
z katastrofą sprzed prawie stu lat.
I w końcu ostatnie dwieście stron
można uznać za część trzecią. Bohaterowie, czyli grupka
renegatów z Kolonii plus Amy, owa dziewczyna-przybysz, są zmuszeni
wyruszyć w podróż. Chcą dotrzeć do miejsca, w którym wszystko
się zaczęło, czyli do owej feralnej bazy wojskowej w Kolorado. Ten
fragment książki to przeciwieństwo poprzedniego, akcja w końcu
rusza się z jednego miejsca, rozpoczyna się droga, czyli
najbardziej klasyczny element fabuł postapokaliptycznych. Czytelnik
dostaje więc opuszczone, zrujnowane miasta, walki z wirolami,
zdobywanie zapasów, w końcu – spotkania z innymi grupami
ocaleńców. Jest dynamicznie, pojawiają się interesujące twisty
fabularne, innymi słowy: czyta się to świetnie.
Podstawową wadą Przejścia jest
niestety rozwlekłość. Jak wynika z prostej matematyki, wspomniane
wyżej sekwencje, na które można powieść podzielić, składają
się na ponad siedemset stron całości. Przy czym część środkowa,
zasadniczo najmniej ciekawa, jest zarazem najdłuższa. Cronin pisze
interesująco, ale często zbytnio się wgłębia w sprawy, które
albo nie są zbyt zajmujące dla czytelnika (przeszłość bohaterów
drugo- i trzecioplanowych, ich psychika), albo dałoby się je po
prostu przekazać zwięźlej. Nie będzie chyba przesadą
stwierdzenie, że książkę możnaby śmiało okroić o jakieś
dwieście stron bez istotnych strat dla całokształtu. W obecnej
formie jest to powieść, którą nie każdy czytelnik przeczyta do
końca, zraziwszy się zwłaszcza przydługą częścią środkową.
Czy w takim razie warto? Mimo wszystko
tak, to nie jest zła powieść, co najwyżej nierówna i momentami
męcząca. Pierwsze i ostatnie dwieście stron jest znakomite, a w
tej nieszczęsnej części środkowej też się od czasu do czasu coś
ciekawego wydarzy, więc tragedii nie ma. Przejście nie jest
zbyt oryginalne, ani fabularnie, ani pod względem konstrukcji
postaci, i na pewno nie jest ósmym cudem świata, jak chciałby
wydawca, ale jest za to solidnym czytadłem. Autor potrafi dobrze
oddać atmosferę świata po apokalipsie, różnicuje też narrację,
wplatając w nią fragmenty pamiętników, listy, treść dokumentów
rządowych... Należy też dodać, że po skończeniu czytania ma się
ochotę poznać ciąg dalszy (twórca ma plany napisania trylogii), a
to bardzo ważne. Podsumowując: książka dla odbiorców
cierpliwych, niezrażających się nadmiernie rozdmuchaną
objętością, a także dla miłośników postapokalipsy, bo ci
dostaną tu dla siebie najwięcej. Reszta powinna raczej spojrzeć w
inną stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz