Reżyseria: Andy i Lana Wachowski, Tom Tykwer
Scenariusz: Andy i Lana Wachowski, Tom Tykwer
Obsada: Tom Hanks, Halle Berry, Jim Broadbent, Hugo Weaving, Doona Bae, Ben Whishaw, James D'Arcy, Keith David, Hugh Grant
© Warner Bros. Pictures 2012 |
Nie tak dawno temu jarałem się trailerem tego filmu, przewidując coś, co mnie poruszy emocjonalnie, a równocześnie dostarczy niemałych wrażeń fanowi fantastyki, który we mnie siedzi. Nie pomyliłem się. Atlas chmur to jeden z filmowych czarnych koni AD 2012 i całkiem mocny kandydat na mój osobisty film roku. Tylko cholernie ciężko będzie go zrecenzować.
Jakieś dwa lata temu, gdy usłyszałem po raz pierwszy, że Wachowscy wracają do s-f, ucieszyłem się bardzo (nigdy nie przestałem ich cenić za Matriksy oraz Bound, a także nigdy nie podzielałem powszechnego rozbawienia faktem, że niegdysiejszy Larry Wachowski to obecnie Lana - który to fakt jakby każe wszystkim traktować rodzeństwo W. jeszcze bardziej niepoważnie). Kiedy okazało się, że dołączy do nich Tom Tykwer, ucieszyłem się jeszcze bardziej i w zasadzie byłem spokojny o efekt końcowy. I słusznie. Powieści Mitchella wprawdzie nie czytałem, więc nie porównam z pierwowzorem, ale to nic.
Atlas chmur to sześć różnych opowieści, każda z innej epoki, traktujących o różnych ludziach i sprawach, ale jednak mniej lub bardziej powiązanych. Jest młody prawnik z XIX w., który pomaga murzyńskiemu niewolnikowi ukryć się na okręcie, którym płynie, i potem jeszcze obaj ratują sobie życie. Jest historia biseksualnego muzyka (rok 1936), który pod okiem starego kompozytora pisze arcydzieło swego życia, ale potem musi bronić go przed swym gospodarzem, bo ten chce przypisać autorstwo sobie. Jest dziennikarka z lat 70-tych, która wpada na trop afery związanej z bezpieczeństwem nowego reaktora jądrowego, co naraża ją na niebezpieczeństwo, a trup wokół niej ściele się gęsto. Jest podstarzały wydawca-kombinator, który w naszych czasach (2012) dorabia się na wydaniu powieści pewnego gangstera, a potem, uciekając przed kolesiami swej pisarskiej gwiazdy, trafia do upiornego domu starców, z którego też próbuje uciec, zyskując nowych przyjaciół. Są w końcu dwie opowieści z przyszłości; w pierwszej, z roku 2144 (lokalizacja: ultrafuturystyczny Nowy Seul), pewien żeński klon-służący o imieniu Sonmi 451 buntuje się nagle przeciw systemowi, ucieka z pomocą ruchu oporu i usiłuje wywalczyć lepsze jutro dla uciskanych sióstr. W drugiej mamy już Ziemię po nuklearnej apokalipsie (circa 2321) i obserwujemy, jak członek jednego z prymitywnych plemion pomaga kobiecie z kasty Profetów, której udało się zachować stare technologie, dostać się do zapomnianego posterunku w górach, by wysłała wiadomość do tych, którzy opuścili planetę te parę setek lat wcześniej.
Związki między poszczególnymi historiami nie zawsze są oczywiste, czasem bywają subtelne, ale zawsze jakieś są. Natomiast nie jest to specjalnie istotne, bo śmiało można całość oglądać nie zawracając sobie powiązaniami głowy, jako sześć osobnych opowieści - przekaz na tym nie traci. No właśnie, przekaz. Wielka pochwała wolności, dobroci, przyjaźni, odwagi, determinacji, tolerancji, zdolności tworzenia i w ogóle wszystkiego, co w ludziach najlepsze. Po prostu. Może to banalne, ale zarazem niesamowicie mnie poruszyło, w czym zapewne pomógł rozmach i skala obrazu. Atlas to film piękny i ciepły, choć zarazem smutny i nieraz mroczny czy brutalny. Jest tu w zasadzie wszystko: dramat, melodramat, sensacja, komedia, przygoda, futurystyczne sci-fi, postapokalipsa. Wszystkie te gatunki wymieszano niezwykle naturalnie, nic nie zgrzyta, wszystko pasuje do wszystkiego. Tak się robi wielkie kino.
Strona techniczna i aktorstwo też są znakomite. Tytuł słynie z wykorzystania tych samych aktorów w kilku rolach; faktycznie większość z nich, przynajmniej ci ważniejsi, pojawiają się w każdej nowelce. I zmieniają się z roli na rolę niesamowicie, mają inne charaktery, całkowicie inny wygląd, a nieraz nawet rasę czy płeć (!). Cudowna robota, zarówno aktorska (wszyscy zagrali na wysokim poziomie, ale dla mnie film skradli Hanks, Broadbent i Weaving), jak i w sferze charakteryzacji (liczę na oscara). Kolejna wspaniała sprawa to montaż, niezwykle umiejętnie splatający wszystkie opowieści w całość, przeskakujący od historii do historii w sposób zawsze sensowny, oparty na scenach-kluczach i związkach między nowelkami. Wzmianka o świetnych efektach specjalnych, widocznych oczywiście głównie w ostatnich dwóch epizodach (brak mi słów na futurystyczny Nowy Seul), jest właściwie czystą formalnością. Dodam tylko, że w całość wkradło się przy okazji kilka niezłych scen akcji, czasem widowiskowych, ale zawsze raczej krótkich. Dobre i to.
Nie zawaham się przed nazwaniem Atlasu chmur arcydziełem. To naprawdę wielki film, choć nie dla wszystkich. Wymaga pewnej wrażliwości, otwartości, a także skupienia, co przy blisko trzech godzinach seansu może być uciążliwe dla niektórych widzów. Jeśli oczekujesz tylko widowiskowej akcji, zachęcony poprzednimi filmami Wachowskich, to raczej się zawiedziesz. Ja jestem zachwycony, ten tytuł podobałby mi się nawet, gdyby nie zawierał wątków s-f, acz dzięki nim jest jeszcze lepszy, wspanialszy i bardziej uniwersalny. Przypomina mi inne filmy złożone z przeplatających się historii różnych ludzi, jak Na skróty, Magnolia, To właśnie miłość czy Źródło (najbardziej zresztą podobne koncepcyjnie). I jest równie dobry, jak one, może lepszy. Polecam bardzo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz