czwartek, 20 września 2012

FILM: "Faceci w Czerni 3"

"Faceci w Czerni 3" (Men in Black 3) (2012)
Reżyseria: Barry Sonnenfeld
Scenariusz: Etan Cohen
Obsada: Will Smith, Tommy Lee Jones, Josh Brolin, Jemaine Clement, Michael Stuhlbarg, Emma Thompson

© Amblin Entertainment / Columbia Pictures 2012







Z więzienia ukrytego na Księżycu ucieka Boris, straszny skubaniec, którego Agent Kay wpakował do pierdla w latach 60-tych. Kryminalista pała żądzą zemsty na agencie, zwłaszcza, że ten ostatni przy okazji złapania Borisa udaremnił też zaaranżowaną przez niego inwazję obcych na Ziemię. Nasz czarny charakter przenosi się więc w czasie o cztery dekady, by zapobiec złapaniu samego siebie, a zarazem zabić Kaya. I chyba mu się udaje, bo Kay nagle znika w naszej rzeczywistości, i nikt go nie pamięta; zupełnie, jakby nigdy nie istniał. Agent Jay musi więc podążyć za nim, również w kolorowe lata sześćdziesiąte...

Najzabawniejsze, że w zasadzie spodziewałem się chałtury i odcinania kuponów, bo Sonnenfeld od dawna nie miał kasowego hitu i pomyślałem, że chce w prostacki sposób podreperować kieszeń, kręcąc kolejny sequel czegoś, co mu kiedyś wyszło. Czyli, krótko mówiąc, nie oczekiwałem niczego dobrego. Ale cóż, na poprzednich częściach Facetów w Czerni byłem w kinie, to pomyślałem, że podtrzymam tradycję. I doznałem szoku, bo MiB 3 okazało się filmem znakomitym, o wiele lepszym od dennej dwójki, i co najmniej na poziomie części pierwszej. Serio.

Owszem, pierwsze pół godziny jest nierówne, nieśmieszne (gag z Emmą Thompson na pogrzebie Zeda, zgroza), dialogi bohaterów się jakoś nie kleją... Jedynie strzelanina w orientalnej knajpie jest fajna. Reszta nastraja raczej pesymistycznie, aż do momentu, gdy Jay skacze w przeszłość, bo od tej chwili film nabiera rumieńców, że hej. No to po kolei. Świetne są wszelkie smaczki, obrazujące specyfikę lat 60-tych, wygląd organizacji MiB z tamtych czasów, perypetie Jaya jako czarnego, dostatnio ubranego kolesia w epoce aktualnych jeszcze podziałów rasowych... Bombowy jest motyw z Andy Warholem. Cudowny jest Griffin, zakręcony alien, który przebywa równocześnie we wszystkich liniach czasowych i słabo rozróżnia przeszłość, teraźniejszość i przyszłość - wszystkie sceny z nim są znakomite. Obsada bez zarzutu, Smith taki jak zawsze (to nie minus!), Lee-Jones już wyraźnie zmęczony (prawidłowo), Brolin świetnie wypadł jako młody Kay. Dodatkowo wreszcie dowiadujemy się więcej o tym ostatnim, okazuje się nawet, że w młodości już jego życie splotło się z życiem jego czarnoskórego partnera... Wszystko to jest po prostu dobrze zrobione, dobrze zagrane, śmieszy, wzrusza i ogólnie daje radę. Brak wprawdzie dużego potwora na końcu, jak to było dotąd w tej serii, ale nie przeszkadza to wcale. Polecam bardzo.

PS. Efekty 3D jak zwykle naciągane i niepotrzebne, ale z jednym wyjątkiem: Skok Jaya w czasie był absolutnie rewelacyjny, zarówno pod względem zawartości sceny, jak i jakości 3D.

2 komentarze:

  1. Rok dobrych sequeli jednym słowem (to, Underworld, Rec). Szkoda, że Resident się nie wpisał (niestety)

    OdpowiedzUsuń