wtorek, 5 grudnia 2017

FILM: "Dunkierka" (Dunkirk, 2017)

© Syncopy Inc. / Warner Bros. 2017
Chris Nolan postanowił nakręcić kino wojenne. No i zajebiście, powiedziałem sobie, bo cenię sobie filmy tego pana. Nie jest takim geniuszem, jakim wielu w internecie chciałoby go widzieć, ale jest naprawdę solidnym reżyserem z własną wizją. Zapowiadało się więc ciekawie, i ciekawie wyszło. Nie spodziewałem się jednak, iż głównym bohaterem Dunkierki będzie... muzyka.

Dawno nie słyszałem tak niepokojącego score`a. Jest masakryczny po prostu. W ogóle rzadko zauważam muzykę w filmach, co najwyżej jakieś główne motywy, ale tutaj... Nie dało się jej nie zauważać. Miazga. Pasowałaby bardziej do jakiegoś horroru, słowo daję. Dopełnia całość bardzo.

A sam film jest przytłaczający. Ponury niesamowicie, z przebitkami nadziei. Mocny. Zapadający w pamięć.

Ale dla mnie prawdopodobnie na jeden raz.

Bo radości z oglądania nie ma prawie żadnej, nie ma widowiskowej batalistyki, nie ma nic, co dostarczałoby zwykłego funu. Jest... przeżycie. Dość intensywne, ale męczące nieco. I to nawet mimo tego, że film jest okropnie krótki jak na Nolana. Oczywiście nie każdy film musi dostarczać funu, do poważnych filmów przecież nieraz wracam, ale czy do Dunkierki? No właśnie na ten moment wątpię.

Ciekawą decyzją było nakręcenie całości w pełnym oldschoolu, tzn. mówię o zdjęciach. Bardzo konserwatywne, kompletnie nie epatujące dzisiejszymi technikami, nie nastawione na efekt "wow". Minimalistyczne wręcz. Mogłyby chyba powstać w latach 60-tych lub 70-tych i różnica nie byłaby duża. Interesujące i szanuję.

Nie szanuję natomiast tego, że film nie ma... klimatu retro. Ja tam niemal w ogóle nie czuję tych lat 40-tych, wszystko wygląda jakoś... nie tak. Zbyt nowocześnie. Trafiają się tu niepodretuszowane elementy współczesnej architektury! Lenistwo straszne. Reżyser o takiej renomie nie powinien sobie pozwalać na takie niedoróbki.

Aha, na plus jeszcze ten motyw, że przez cały praktycznie film nie widzimy ani jednego Niemca. Latają ichnie samoloty, ale nie widzimy niemieckich pilotów... A na końcu ci dwaj, którzy łapią Toma Hardy`ego, są rozmazani jak duchy. Też interesujące.

Ogólnie cieszę się, że zobaczyłem, przeżycie jest. Muzyka niesamowita i do niej chętnie wrócę. Ale do całości - niekoniecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz