wtorek, 5 grudnia 2017

FILM: "Valerian i Miasto Tysiąca Planet" (Valérian et la Cité des mille planètes, 2017)

© EuropaCorp 2017
Komiksy czytałem lata temu, tzn. te cztery albumy, które na początku lat 90-tych wyszły w Komiksie-Fantastyce, i potem ten jeden, który w odcinkach dał Egmont w Świecie komiksu. Tych nowych albumów zbiorczych z całą serią, które teraz u nas wydano, niestety nie kupiłem. Przynajmniej na razie... Ale powiedzmy, że można mnie nazwać fanem serii, albo sympatykiem chociaż.

I jako sympatyk Valeriana, a także wielki fan Piątego elementu, space-oper ogólnie i europejskich komiksów SF (Armada rulez) powiem tak: naprawdę fajny film. Nie idealny, ale udany. Parę rzeczy bym zmienił, i o nich tu najwięcej napiszę, ale większość mi się podobała bardzo.

Zacznijmy od tego, że przydługi był wstęp z planetą Mul. Jasne, fajnie się to oglądało, ale tempo filmu spadło okropnie. Na samym starcie. Skróciłbym to. Druga sprawa: przekomarzanki bohaterów chwilami napisane naprawdę niezgrabnie. Na szczęście chemia między nimi była, ale i tak były momenty, które zgrzytały mi poprzez sposób napisania dialogów. Najbardziej chyba kiedy Laurelina dociera do rozbitego SkyJeta Valeriana i na końcu, kiedy przekonuje go "miłością" do oddania Konwertera. Blech. Dalej: urwane wątki, np. pan boss świata przestępczego, który mówi Agencie Valerian, zapamiętam cię... i zabiję. I... to tyle? Słabo. No i na koniec beznadziejna śmierć Bubble. Naprawdę? Ja już nie wspominam, że to moja ulubiona postać z całego filmu i chciałbym, by uczestniczyła w wydarzeniach do końca, ale... serio? W taki sposób? Cała scena "pożegnania" z nią była przez to dla mnie jakaś taka z dupy.

Reszta filmu bardzo spoko. Cara Delavigne jest naprawdę ok, widzę w niej Laurelinę. Z Dane`em DeHaanem gorzej, nie do końca czułem, że to ten koleś z komiksów. Bubble (Rihanna) i tak miecie wszystkich. Postacie ogólnie fajne, wizualnie miazga (czuje się tę europejską kreatywność, bo w USA wsio wygląda ostatnio tak samo, a Valerian się pięknie odróżnia), dużo smaczków, humor niczego sobie, fabuła prosta, ale sensowna. Targowisko i cała sekwencja na nim to absolutny majstersztyk, warto iść dla niej samej. Rutgera Hauera za mało, Ethana Hawke'a w sam raz, Clive Owen jako czarny charakter nie do końca wredny, ale chyba wystarczająco. Muzyki nie pamiętam.

Jestem zadowolony. Szkoda, że film nie zarabia, ale Bessona chyba pojebało, żeby premierę ustawiać w okolicy Spider-Mana, Dunkierki i Planety Małp, mając markę szerzej nieznaną poza kilkoma krajami Europy. Natomiast dzięki sprytnym zagraniom finansowym Bessona całość ponoć zwróciła się w dużym stopniu jeszcze przed premierą, więc straty nie ma. Może więc doczekamy się sequela.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz