poniedziałek, 4 grudnia 2017

SERIAL: "Marvel's The Punisher" - Sezon 1 (2017)

© Marvel Entertainment, LLC 2017
Co tu gadać, świetny serial, czołówka tego, co Netflix zrobił z Marvelem. Może nawet najlepszy z tych seriali. Bardzo dorosły, żadnego trykociarskiego pierdololo, mroczny w chuj. Świetnie pokazane przypadki PTSD (po naszemu zespół stresu pourazowego). Aktorsko bez zarzutu, Bernthal rządzi, Barnes mnie miło zaskoczył, Micro super, ogólnie wszyscy na poziomie. Dużo dobrych wątków, które mnie zasadniczo nie nudziły. Kolejny raz mamy też bardzo nieufne spojrzenie na amerykańskie tajne służby (Amerykanie tę nieufność chyba już z mlekiem matki wysysają). Ogólnie znakomita rzecz. Można było może nieco skrócić, tak do 10 odcinków, ale nie było źle.

ALE!


To nie jest Punisher. Jako że Frank jest u mnie od lat ulubioną postacią w Marvelu, rzeknę: ten serial jest za ambitny na Punishera. Twórcy za dużo dodali, za dużo zmienili i ogólnie zrobili coś naprawdę na wysokim poziomie, jednak po drodze ich dziecko w dużym stopniu przestało mieć cechy wspólne z pierwowzorem.


Podobna sytuacja miała miejsce z drugą ekranizacją kinową z Thomasem Jane`em (2004 rok). To był fajny film, ale mało miał wspólnego z Punisherem. Frank bawił się tam zbyt subtelnie (poróżnienie Sainta z żoną i prawą ręką) i zbytnio trzymał się w cieniu.


Tymczasem "prawdziwy" Punisher to siła natury, nie żaden tajny agent w białych rękawiczkach. On wchodzi i robi rozpierdol. Jest też dość prostą postacią, choć da się z niego nieco wyciągnąć od strony psychologicznej, ale nie jest to specjalnie konieczne.


No i tu, w serialu, mamy też takiego nie-Franka. To, że nadal przeżywa traumę po stracie rodziny, jest ok. Ale już te wszystkie poboczne rzeczy, które on robi w tym serialu, nie pasują mi do niego w ogóle. Opiekuje się rodziną Liebermanów, robi za złotą rączkę i przyszywanego tatusia, chroni Karen Page, a na koniec jeszcze przychodzi na terapię grupową. WTF? Nic na razie nie wskazuje, że będzie kontynuował swą krucjatę i gonił złoczyńców innych, niż ci winni śmierci jego rodziny, a to jest podstawa tej postaci! Dobrze, że jest przynajmniej bezkompromisowy i chce zabijać.


Twórcy mieli ewidentnie inną wizję Franka Castle, niż oryginał komiksowy. W sumie nie dziwię się, bo zrobienie 13 odcinków o odludku, który żyje dla zabijania przestępców, tonie w paranoi i ma grube problemy psychiczne mogłoby być mało zjadliwe dla widza. Ale dla mnie to nie jest Punisher.


Paradoksalnie, za najlepsze (bo oddające ducha komiksu) ekranizacje Punishera uważam więc te najmniej ambitne, czyli pierwszą z Lundgrenem z 1989 roku (klimat jak w semicowych Punisherach z początku 90`s) oraz War Zone z Rayem Stevensonem. I te pozostają moimi ulubionymi.


Co nie znaczy, że nie obejrzę kolejnego sezonu wersji netfliksowej, zwłaszcza, że najwyraźniej już będziemy mieli tu Jigsawa ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz