czwartek, 7 grudnia 2017

FILM: "Obcy: Przymierze" (Alien: Covenant, 2017)

© 20th Century Fox 2017
W okolicach premiery Facebook i w ogóle internet bombardowały mnie opiniami, że Covenant jest przechujowy. Unikałem spoilerów, ale nawet nagłówki o tym krzyczały. Nie czytałem całych postów/artykułów, tylko podsumowania, ale to było wszechobecne. Jedynie kilka głosów dawało nadzieję. Poczytałem Alienhive, poczytałem AVPGalaxy... Niektórym film bardzo siadł, więc po prostu nastąpił duży rozstrzał opinii. Pytanie brzmiało, jak film spodoba się mnie.

Wcześniej w ramach przygotowań przypomniałem sobie Prometeusza, którego nadal bardzo lubię, mimo wad. Po fali hejtu na ten film, która przewala się do dziś, ja powiem tak: Prometeusz nie jest dziełem na miarę możliwości Scotta, ma duże wady, ale plusy i tak przeważają. Dziś dałbym mu spokojnie 6-7/10. I to takie mocne.

A Covenant? Covenant jest o wiele lepszy. Spójniejszy, bez rzucających się w oczy błędów logicznych i głupich zachowań bohaterów (te które są, potrafię łatwo wyjaśnić). Porzuca część rozważań filozoficznych o stworzeniu na rzecz czegoś o wiele bardziej... złowieszczego, karykaturalnego, wypaczonego (mówię o Davidzie ofkors). I to działa, bo to świetny materiał na horror. To znaczy film ma nadal sporo elementów nad którymi warto pomyśleć, tyle że są one bardziej ukryte, niż w Prometeuszu. Kwestia tworzenia, zarówno sztuki, jak i życia, jest tu właściwie nadal prominentna.

Bardzo podoba mi się pomost między Prometeuszem a pierwszym Alienem, w postaci "wkładu" Davida. I bardzo podoba mi się kierunek, w którym film poszedł - jest troszkę filozofii, ale w sam raz. Jest s-f, oczywiście. I jest dużo, dużo horroru, a nawet slashera. Ale najlepsze jest to, że prawdziwym potworem nie jest tu Kseno- ani Neomorf, tylko wiadomo kto.

O ksenomorfach zawsze mówiono, że to organizm doskonały, ostateczna forma ewolucji. I tu możemy się dowiedzieć, kto tą formę życia faktycznie stworzył i dlaczego... I nie jestem tym zawiedziony, wręcz odwrotnie.

Niedopowiedzenia są wg mnie siłą tego filmu. W Prometeuszu mieliśmy dużo nowych informacji o uniwersum, niestety stawiały one na głowie to co wiedzieliśmy wcześniej i rodziły więcej pytań. Tu kompletnie nie jest pociągnięty wątek Inżynierów - nadal nie wiemy kim są, czego chcą i w ogóle prawie ich nie ma. I dobrze! Wolę nie wiedzieć za dużo o nich, tak jak w pierwszym Alienie (tajemniczy Space-Jockey).

Losem Elisabeth Shaw też nie jestem rozczarowany. Jasne, naprawdę lubiłem tę postać, ale to jak to tu z nią rozwiązali... jest ok. Pasuje do wymowy filmu i całokształtu... Davida.

Wady? W moich oczach niewiele. Raz, że są drobne głupotki (przykład: skąd papier wziął David na tym zadupiu, skoro przylecieli obcym statkiem i mieli zero ziemskiej technologii pod ręką?). Dwa, że powtarza się sporo motywów z poprzednich części, choć na szczęście nie w sposób irytujący. Trzy, że zakończenie można było przewidzieć z dość dużym wyprzedzeniem, acz i tak podane to zostało poprawnie i zastrzeżeń nie mam. I to tyle, na ten moment innych wad nie widzę, reszta mi bardzo siadła.

Oczywiście aktorstwo i strona wizualna to ekstraklasa, więc nie mam za bardzo czego pisać. Fassbender to mistrz i tyle, reszta nie odstawała.

Kończąc: jestem niesamowicie zadowolony. Spodziewałem się popłuczyn, a dostałem film, który pod względem jakości umieściłbym spokojnie gdzieś w okolicach Aliena 4 (którego, żeby było jasne, uwielbiam, choć nie tak, jak pierwsze dwa). Mam nadzieję, że Ridley naprawdę domknie trylogię, bo napaliłem się na kolejną część niesamowicie.

A co do tej fali negatywnych opinii... Cóż, o gustach się nie dyskutuje, o ile oczywiście to są wszystko rzetelne własne opinie, a nie owczy pęd i instynkt stadny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz