"Funky Koval - Wrogie przejęcie"
Scenariusz: Maciej Parowski, Bogusław Polch
Rysunki: Bogusław Polch
Prószyński i S-ka 2011
![]() |
© Prószyński i S-ka 2011 |
Długo, oj długo czekałem na kontynuację Funky’ego. Poprzedni album, Wbrew sobie, ukazał się jakoś na początku lat 90-tych... I potem tylko jakieś niejasne wzmianki były od czasu do czasu, że plany są itd., ale nigdy nic z tego nie wychodziło, autorzy się zestarzeli i wyglądało na to, że ciągu dalszego nie uświadczymy. A ja, wiecie, na Funkym się wychowałem, dosłownie. Najpierw widywałem czarno-białą wersję w odcinkach w Fantastyce, którą regularnie kupował tata, a potem dostałem wersję albumową z Komiksu-Fantastyki. Miałem wtedy 6 lat (!) i nie da się ukryć, że byłem za młody na taki komiks, ale kij z tym. W każdym razie uwielbiam tę serię już od tamtych czasów, przez bardzo długo był to dla mnie ulubiony polski komiks (potem dołączyły do niego te z serii Status 7 Adlera i Piątkowskiego). Ogólnie jestem wielkim fanem pana Kovala.
No i wreszcie w 2010 roku sprawa kontynuacji ruszyła, od jesieni Nowa Fantastyka, zgodnie z tradycją, puszczała nowego Funky’ego w odcinkach, całość zakończyła się jakoś w okolicach wiosny 2011. Tytuł: Wrogie przejęcie. Przeglądałem te czarno-białe plansze, ale nie czytałem ich – czytanie zostawiłem sobie do wersji albumowej, z kolorem i w ogóle. Czwarta część rodziła się podobno w bólach, na jej stworzenie nalegał głównie Polch, Parowski miał opory, a Rodek w ogóle do albumu nie usiadł. Ale w końcu jakoś to wymęczyli we dwóch, czyli Parowski napisał, Polch narysował (jakiś tam wpływ na scenariusz też miał). Wyszło wydanie albumowe, kupiłem, oglądam. Fragmenty opinii na tylnej okładce są szumne i nastrajają optymistycznie, więc czytam jeszcze wywiady z twórcami i już sprawdzam jak prezentuje się Funky w nowym stuleciu.
Tu stop na moment. Otóż, żeby było jasne: ja się cudów nie spodziewałem po tym nowym albumie. Lata minęły, autorzy się zestarzeli, czasy są inne i nie ma już PRLu (choć nadal jest z czego kpić), nie trzeba stosować aluzji, bo mamy wolność słowa... Wszystko jest inne. Zresztą już trzecia część była słabsza od pierwszych dwóch, już wtedy poziom serii spadł nieco, ale wciąż Wbrew sobie mocno dawało radę i ogólnie było bardzo dobre. Więc nie spodziewałem się po Wrogim przejęciu nagłego powrotu do zajebistości początków Kovala (albumy Bez oddechu i Sam przeciw wszystkim), ale liczyłem, że będzie przynajmniej nieźle. Ot, na przykład jak w albumie trzecim właśnie.
![]() |
© Prószyński i S-ka 2011 |
No niestety, drogie dzieci. Wrogie przejęcie to porażka jak dla mnie. Rozczarowałem się strasznie i w zasadzie nawet nie wiem, od czego zacząć opisywanie tego wszystkiego. A powtarzam, że wygórowanych oczekiwań nie miałem.
Zacznijmy od tego, co widać natychmiast, czyli strony graficznej. Nie jest tajemnicą, że Polch już od dawna nie rysuje tak zajebiście, jak w latach 80-tych, w których pokazał absolutny szczyt swoich możliwości (seria na podstawie Daenikena, pierwsze dwa Kovale). Już trzeci Funky zawierał pierwsze objawy zmiany stylu, potem pogłębiły się one w Wiedźminie: mniej detali (z których rysownik słynął!), grubsza kreska, kolory mniej żywe, a bardziej bure, całość sprawiająca nieco niechlujne wrażenie, coraz większa karykaturalność, uproszczenia. I tu ciekawe: rysując Wrogie przejęcie Polch wrócił do nieco bardziej precyzyjnej kreski, odszedł od karykatur... Problem w tym, że widać to tylko w wersji czarno-białej (tej odcinkowej), bo kolory w tym komiksie są beznadziejne, i cała precyzyjność kreski znika zakryta tymi paskudnymi, rozmazanymi, burymi plamami. Autor coś tam pitolił w wywiadzie, że specjalnie zastosował mniej detali, bo chciał pewne rzeczy akcentować kolorem... No to ja dziękuję, postoję, niech on już lepiej nic kolorem nie akcentuje, jeśli ma to tak wyglądać. Na obronę Polcha muszę jednak przyznać, że pokolorowane plansze w wersji elektronicznej wyglądają lepiej, niż wydrukowane, więc być może to nie wina rysownika, tylko wydawca technicznie zawalił. Jeśli tak, to zwracam honor, ale nie zmienia to faktu, że wersja, którą dostałem do rąk jest w przeważającej większości brzydka właśnie przez kolory. Poza tym kreska uszłaby... Choć w końcówce albumu mam wrażenie, że artysta rysował na szybko i na odpieprz. No i klasycznych polchowych szczególików brakuje.
Zacznijmy od tego, co widać natychmiast, czyli strony graficznej. Nie jest tajemnicą, że Polch już od dawna nie rysuje tak zajebiście, jak w latach 80-tych, w których pokazał absolutny szczyt swoich możliwości (seria na podstawie Daenikena, pierwsze dwa Kovale). Już trzeci Funky zawierał pierwsze objawy zmiany stylu, potem pogłębiły się one w Wiedźminie: mniej detali (z których rysownik słynął!), grubsza kreska, kolory mniej żywe, a bardziej bure, całość sprawiająca nieco niechlujne wrażenie, coraz większa karykaturalność, uproszczenia. I tu ciekawe: rysując Wrogie przejęcie Polch wrócił do nieco bardziej precyzyjnej kreski, odszedł od karykatur... Problem w tym, że widać to tylko w wersji czarno-białej (tej odcinkowej), bo kolory w tym komiksie są beznadziejne, i cała precyzyjność kreski znika zakryta tymi paskudnymi, rozmazanymi, burymi plamami. Autor coś tam pitolił w wywiadzie, że specjalnie zastosował mniej detali, bo chciał pewne rzeczy akcentować kolorem... No to ja dziękuję, postoję, niech on już lepiej nic kolorem nie akcentuje, jeśli ma to tak wyglądać. Na obronę Polcha muszę jednak przyznać, że pokolorowane plansze w wersji elektronicznej wyglądają lepiej, niż wydrukowane, więc być może to nie wina rysownika, tylko wydawca technicznie zawalił. Jeśli tak, to zwracam honor, ale nie zmienia to faktu, że wersja, którą dostałem do rąk jest w przeważającej większości brzydka właśnie przez kolory. Poza tym kreska uszłaby... Choć w końcówce albumu mam wrażenie, że artysta rysował na szybko i na odpieprz. No i klasycznych polchowych szczególików brakuje.
Niestety prawdziwym problemem tego komiksu jest scenariusz. Chaotyczny, nie trzymający się kupy, zawierający pomysły wywracające do góry nogami pewne klasyczne elementy tej serii (uwierzycie, że Dritt Adr Atta to samiczka?). Historia jest mało wciągająca, przyciężka, ale przede wszystkim - niezrozumiała. Pewne wydarzenia dzieją się "bo tak", czytelnikowi nie wyjaśnia się prawie nic, stosowane są niesamowite skróty myślowe i fabularne. Nie zrozumcie mnie źle: ja lubię, jak odbiorca musi trochę sam pomyśleć, niekoniecznie muszę mieć wszystko podane na tacy. Ale jednak trochę danych wypadałoby czytelnikowi podsunąć, nie? Well, nie według autorów tego komiksu. Pierwsza połowa albumu jeszcze jakoś się klei, choć w dużym stopniu na zasadzie "nie kumam, ale w drugiej połowie na pewno to wyjaśnią". Problem w tym, że nie wyjaśniają. A końcówka, która zawiera jakieś wydumane filozofowanie i coś, co pewnie ma robić za metafizykę i ezoterykę, jest... kompletnie z dupy. I, mówiąc delikatnie, do satysfakcjonujących nie należy.
I niech mi ktoś, do kurwy nędzy, wyjaśni rolę Hellbrighta w tym wszystkim. Po której on jest w końcu stronie? W trzecim albumie jawił się jako gość pilnujący interesów ziemi, mocno nieufny wobec Drolli. Tu nagle kompletnie nie wiem, dla kogo on właściwie pracuje, a polecenia zarówno on, jak i jego cała ekipa wydają się dostawać od Laar Ut Tanna. WTF? I co on robi w takim razie w finałowej scenie? Czy ktoś kuma czaczę?
![]() |
© Prószyński i S-ka 2011 |
Wrogie przejęcie jest całkiem inne niż poprzednie albumy pod całą masą względów. Praktycznie nie ma tych lekkich, dowcipnych dialogów, co kiedyś. Brak porządnej akcji. Technologicznie nagle mamy coś na kształt cyberpunku, tj. okazuje się ni z gruchy, ni z pietruchy, że w świecie Funky'ego jest globalna sieć komputerowa (mało tego, Drolle też mają swoją!), choć w starych częściach nigdy nawet wzmianki o tym nie było. Narzekam na to, bo owa sieć pełni dość istotną rolę w fabule nowego albumu; uważam, że wprowadzono ją na siłę, by komiks był bardziej na czasie. Osobiście wolałbym, by autorzy trzymali się realiów raz ustanowionych - wiadomo, że Funky zawsze komentował rzeczywistość, ale niech to nie będzie kosztem ciągłości z poprzednimi częściami serii. I jeszcze jeden policzek dla fana - we Wrogim przejęciu, uwaga, nie ma Funky'ego Kovala! To znaczy przynajmniej tego prawdziwego, którego pokochaliśmy te wszystkie lata temu. Ten Funky, który występuje w tym komiksie... To jest popierdółka jakaś. W dodatku nadmiernie jadąca mistycyzmem.
Album pozostawił więcej pytań niż odpowiedzi, niewiele wyjaśnił, niewiele domknął. Mnie osobiście zirytował. Być może powinienem go przeczytać raz jeszcze, może pewne rzeczy lepiej bym ogarnął. Niewykluczone. Problem w tym, że póki co nie mam w ogóle ochoty do niego wracać. A poza tym mam jednak podejrzenie, że choćbym nie wiadomo ile razy jeszcze przez niego przebrnął, to wiele więcej nie zrozumiem. Wydaje mi się, że całość jest za krótka - przy większej objętości autorzy zdołaliby pewne rzeczy przedstawić lepiej, pełniej, obyłoby się bez tych cholernych skrótów. W takiej formie jak teraz jednak czwarty Funky to komiksowe rozczarowanie roku. Wolałbym, żeby nie powstał w ogóle.