niedziela, 25 grudnia 2011

PŁYTA: The Immortals - "Mortal Kombat - The Album"

© Virgin Records 1994
The Immortals - "Mortal Kombat the Album" (1994)
Skład: Maurice Engelen, Oliver Adams
Wytwórnia: Virgin Records

W zamierzchłych czasach zwanych latami 90-tymi było sobie legendarne pismo o grach video, Secret Service. W tymże piśmie pojawiał się nie mniej legendarny dział o mordobiciach - Kombat Korner - prowadzony przez (zgadliście) również legendarnego Gulasha. Ów redaktor, poza mordoklepkami, uwielbiał też słuchać muzy zwanej potocznie techniawą. Pamiętam np. jak jarał się soundtrackiem do pierwszej ekranizacji Mortal Kombat, gdzie muzyki z tego gatunku nie brakowało. Ogólnie Gulash był wtedy postacią kultową, jest współodpowiedzialny za rozkochanie całego pokolenia młodych polskich graczy w Street Fighterze, Mortal Kombat, Tekkenie, Virtua Fighterze i grach od SNK. Mnie też rozkochał, a i jego samego niemal czciłem.

W którymś momencie, a wychodzi mi, że musiało być to ok. roku '97, choć nie chce mi się sprawdzać, Gulash podczas zagranicznych wojaży trafił do sklepu z gadżetami dla nerdów, czy dla graczy (na jedno wychodzi). I tam wyhaczył płytę, którą podjarał się strasznie. Otóż Immortals, czyli autorzy jakże kultowego już wtedy muzycznego tematu do filmowego Mortal Kombat (wiem, że znacie go na pamięć) nie poprzestali na jednym kawałku i nagrali całą płytę, będącą ilustracją do gier spod znaku MK. Wow! Cały album tylko o Mortalu! To było coś dla ówczesnych młodziaków u nas w kraju. Gulash oczywiście piał pochwalne peany na temat zawartości krążka, a ja stwierdziłem, że muszę koniecznie zdobyć to cudo.

Ale nie zdobyłem. CD było niedostępne w Polsce, a sytuacja miała miejsce jeszcze przed epoką internetyzacji u nas, więc dupa. Narobiłem sobie smaka, w wyobraźni słyszałem tę płytę jako niesamowite przedłużenie OST z filmowego Mortala, czyli mocne techno, może drum'n'bass, ciężkie beaty, mroczny klimat... A potem o niej zapomniałem. Wiecie, lata minęły, a człowiek ma inne rzeczy na głowie. I dopiero ostatnio przypomniałem sobie o niej; równocześnie uświadomiłem sobie, że na Youtube teraz często można całe płyty znaleźć, więc czemu tam nie poszukać? Poszukałem. Znalazłem bez trudu. No i przesłuchałem ten legendarny album.

I pokulałem się ze śmiechu. Cóż, rzecz ma niewiele wspólnego z moimi rozbuchanymi wyobrażeniami. W dodatku płyta, jak się okazało, powstała już w 1994 roku, grubo przed pierwszym filmem MK, i jest ilustracją do pierwszej gry! (Jeden kawałek z niej, jak wiadomo, został wykorzystany w ekranizacji, ale powstał wcześniej). Rok 1994... Co nam to mówi? Otóż wtedy, drogie dzieci, na scenie elektronicznej rządził eurodance (no dobra, był też wczesny house i rave). Kto wie, o co chodzi, ten wie, reszta niech sobie wpisze na YT to słowo. W każdym razie eurodance do ambitnej muzy elektronicznej, delikatnie mówiąc, nie należał. Zupełnie jak niniejszy album.

Oczywiście nieco przesadzam, sugerując, że MK the Album to czysty eurodance. To jest po prostu wczesne, mało ambitne techno, house itd. I co gorsza, wsadzili tu wokale! Beznadziejne wokale męskie, chujowy biały rap w jednym kawałku (rodem z eurodance, lol), bo żeńskie są akurat znośne (ten w kawałku o Sonyi daje całkiem radę, choć cały numer brzmi jak z repertuaru Captain Jacka). I te teksty! Posłuchajcie tekstów z Johnny'ego Cage'a, Sub-Zero, Raydena... No przejaja po prostu. Postacie z Mortala, czyli mrocznej i krwawej gry z ciekawą (choć uber-kiczowatą) mitologią dostają TAKIE teksty. Ja jebię. Dziś to by nie przeszło, gwarantuję wam.

I teraz najlepsze: tej płyty się naprawdę fajnie słucha. Przygotowując ten wpis przesłuchałem jej z 5-6 razy (krótka raczej) i muszę przyznać, że sympatyczna jest. Oczywiście jeśli ktoś nie ma alergii na techno, zwłaszcza takie wczesne, bo ja akurat się na tym gównie wychowałem i mam słabość do tych klimatów (choć o wiele mniejszą, niż do popu z lat 80-tych). W każdym razie zawartość nie ma nic wspólnego z tym, czego oczekiwałem po tej płytce, ale tym niemniej polubiłem ją. Jest zabawna. No i z kronikarskiego obowiązku przyznam też, że ma naprawdę interesujące fragmenty. Na przykład kawałek o Goro jest faktycznie mroczny i ciężkawy, Liu Kang ma orientalne wstawki, a i pozostałe miewają całkiem ciekawe aranżacje momentami. Ogólnie piosenki są dość nierówne, mają lepsze i gorsze fragmenty, ale w sumie nie jest źle. Za najsłabsze uważam chyba te o Johnnym Cage'u i Raydenie, reszta jakoś tam daje radę.

Zresztą posłuchajcie sami, poniżej są linki do wszystkich kawałków na YT (ten z numerkiem 5 znacie doskonale), a jeszcze niżej link do pełnej playlisty. Potraktujcie to jako ciekawostkę albo okazję do polewki, bo faktycznie poważnie się tego albumu traktować nie da. Chyba nawet największy fanatyk MK miałby bekę... Tym niemniej fajne toto. Może komuś podpasi :)

1. Johnny Cage (Prepare Yourself)
2. Kano (Use Your Might)
3. Sub-Zero (Chinese Ninja Warrior)
4. Liu Kang (Born in China)
5. Techno-Syndrome 7' Mix
6. Scorpion (Lost Soul Bent on Revenge)
7. Sonya (Go Go Go)
8. Rayden (Eternal Life)
9. Goro (The Outworld Prince)
10. Hypnotic House 7' Mix

Link do playlisty na Youtube:
http://www.youtube.com/playlist?list=PLA64F9243C37F73EB

4 komentarze:

  1. Ej no bez jaj, ten kawałek "Goro" to mi nawet się wkręcił :D

    W ogóle soundtracki do "Mortal Kombat" <333

    OdpowiedzUsuń
  2. Aha, chciałbym zauważyć, że jestem fanem EURODANCE, więc proszę się nie śmiać z tego gatunku muzycznego! ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, OST do Mortali rządziły, fakt.
    Co do eurodance, to ja też lubię, wiadomo, trochę z sentymentu, a trochę dlatego, że czasem mi się serio podoba. Ale jednak podśmiechuję się z tej muzy :D

    OdpowiedzUsuń
  4. A zawsze zastanawialem sie co to za gatunek ten Techno Syndrome, bo na techno to on mi malo brzmial :D Dzieki!

    OdpowiedzUsuń